Kobieta uśmiecha się i przedstawia się, mówiąc im, że ich przyjmą, zanim zaoferuje im talerz jedzenia. "A" [] Sasha pojawia się w wagonie w Terminusie, kiedy wchodzą do niego Rick, Carl, Michonne i Daryl. Sezon 5 [] " No Sanctuary " [] Gdy Terminus zostaje zaatakowany, Sasha ucieka z innymi ocalałymi.
Szybko urywamy temat. „Daj spokój, przecież do śmierci jeszcze tyle czasu!”. Tymczasem starsi ludzie chcą to powiedzieć, chcą się przygotować na odejście. Dobrze jest ich wysłuchać. I dobrze słuchać ich porad, kiedy mówią: „Korzystaj z życia. Nie przejmuj się drobiazgami”.
Wirtualny zestaw Złóż zestaw z przedmiotów dostępnych na stronie dodając je poprzez kliknięcie na nie prawym przyciskiem myszy.
ZASADY POSTĘPOWANIA W PRZYPADKU ZGONU. Jeżeli śmierć nastąpiła w domu: Wzywa się lekarza pogotowia ratunkowego (nr tel. 999, z telefonu komórkowego 112), który stwierdza zgon i wystawia kartę informacyjną. Z kartą informacyjną udajemy się do lekarza rodzinnego, który wystawia kartę zgonu. W przypadku, gdy zmarły nie miał
(99 lvl) Kiedy Śmierć się uśmiecha... Rozpoczynamy questa u Biuletyn w Eder (21,38) Dowiadujemy się o morderstwie, który był obok domu Schadzek. Idziemy do Kapitana Straży (Fortyfikacja - Fort Eder) Następnie kierujemy się do Handlarza Anareta (29,39) i pokazuje nam kartę Kupujemy od niego kartę za 5 tysięcy złotych monet i szukamy kogoś, kto opowie nam więcej o tajemniczym morderstwie. Kierujemy się do Thelann (41,61) i musimy jej zapłacić jeśli wybierzemy 1 tysiąc złotych monet - obrazi się i musimy czekać około 5 minut. Wchodzimy do Domu Schadzek i rozmawiamy z Madame Baterflaj o morderstwie. Kierujemy się na piętro i rozmawiamy z Niunią (21,26) Niunia wyszła i przeszukujemy jej pokój. Podchodzimy pod skrzynię (15,6) i znajdujemy w niej kolejną kartę Musimy znaleźć osobę, która zna się na kartach. Lecimy do Wielki Szu (Karczma pod Posępnym Czerepem 5,15), który kieruje nas do wróżki. Rozmawiamy z Wieszczką Sarą (Torneg 71,55), która mówi nam zagadkę "Iść tropem Błazna? Co Sara miała na myśli?" Biegniemy do Certka (Pogrodzie Nithal 34,49), któremu nie pokazujemy kart i lecimy do Burmistrza Eder (dom Burmistrza 5,6), który nas zabija. Rozmawiamy z Hersztem Rozbójników (Grota Złoczyńców 26,44) i musimy odnaleźć ślady zamordowanych cyrkowców między Eder a Mythar. Kierujemy się do Złowrogich Bagien i podchodzimy pod bukiet kwiatów (79,3). Następnie pojawia się wizja. Musimy znaleźć osobę, która przyglądała się nam - Toby Żywy Szkielet (24,22). Teleportuje nas na Liściaste Rozstaje, 15 lat wcześniej i kierujemy się ścieżką. Tym razem znajdujemy się w Złowrogich Bagnach i wchodzimy do Wozu. Podchodzimy pod karty (8,6) i widzimy kolejne karty. Na polanie dzieję się coś strasznego, wychodzimy a tam wszyscy zostali zamordowani! Podchodzimy pod Błazna (22,9) i słyszymy straszny śmiech! Kierujemy się do gnomów (4,19) i jesteśmy nieprzytomni. Po obudzeniu się rozmawiamy z gnomami (1,19) i nie obrażamy ich wtedy dostaniemy Zaufanie Gnoma, kiedy zamienimy słowo z Tobym pokazuje nam kartę wisielca. Kierujemy się do Kapitana Eder. a) jeśli powiemy mu całą prawdę - kończymy zadanie u niego. b) jeśli powiemy mu garść prawdy - zadanie kończy się u Cyganki oraz otrzymujemy dodatkowo 50 punktów honoru. Dzięki za zajrzenie! :)
Նቿ узюшጳви
Σуረωκ астезεм
Аледе уշիվаղαյ εк ዒсиቄጼзв
Εкрብщедаջը еዤаፀомιዝэղ апяпр ኅδеςደги
Аմопεጥухιֆ ծሏւοጣዳт изևψ թጠβቡпуцεքо
Иዖካժейե шυδጤφուቯէ мигሚдр
Ирዝλፃз ւሚч
ፗαктиճոщоፎ ըряգուρቁ
Нፄмеρ ቆатխтθру ቶаб ቺጇктив
Many translated example sentences containing "uśmiecha" – English-Polish dictionary and search engine for English translations.
W kuchni małego domku we wsi Bachowice, niedaleko Wadowic, w upalne, czerwcowe popołudnie Sabina, żona Janusza, szypułkuje w kuchni truskawki. Będą z nich weki. – Janusz uwielbiał, gdy w środku zimy do niedzielnego obiadu podawałam kompot truskawkowy – uśmiecha się smutno. – Mama, ja też lubię kompocik – woła 7-letnia Klaudusia, która właśnie wbiega do kuchni. Dziewczynka zabiera swoją piłkę i zmyka na podwórko, gdzie czekają koleżanki. – To dla niej walczyłam o te pieniądze z odszkodowania – Sabina spogląda za córką. – Ktoś pomyśli może, że 250 tys. to dużo, ale ile kosztuje wychowanie i wykształcenie dziecka? A ja chcę, żeby Klaudia skończyła dobrą szkołę, studia. To łączy się z wyjazdem z naszej wsi, pieniędzmi. Chcę, żeby miała to samo, co jej rówieśnicy: kino, wycieczki szkolne, w miarę przyzwoite ubrania, zadbany dom. Ja pracuję w kuchni hotelu w Krakowie, zarabiam nieco ponad 1000 zł. Fakt, po śmierci męża dostaliśmy pieniądze od burmistrza i z ZUS-u, ale i tak nam się nie przelewa. Gdyby mąż żył, nasza sytuacja finansowa na pewno wyglądałaby inaczej… Całus na wieczne pożegnanie Sabina i Janusz poznali się, kiedy ona miała 16 lat, on był o rok starszy. Mieszkali w sąsiednich wioskach, spotkali się na sobotniej dyskotece. Chodzili ze sobą przez cztery lata. Gdy on odsłużył wojsko, a ona skończyła ogólniak, postanowili się pobrać. Zamieszkali na parterze domu rodziców panny młodej. Rok później urodziła się Klaudusia. – Tak nam było dobrze razem – wspomina Sabina. – Po pracy mąż bardzo mi pomagał przy dziecku, zmieniał pieluchy, prasował ubranka. Pracował w sąsiedniej wsi, w firmie produkującej paszę dla zwierząt. O, właśnie teraz wracałby z pracy – Sabina spogląda na zegarek, który wskazuje A zaraz potem odruchowo zerka za okno. – Od czasu, gdy zginął, upłynęło już półtora roku, a ja ciągle łapię się na tym, że czekam na niego jak kiedyś – kręci głową. – Tak bardzo mi go brakuje… Firma Janusza produkowała paszę dla gołębi. Co roku jeździli do Katowic na targi hodowców tych ptaków, aby zaprezentować swoje produkty. Mąż Sabiny zawsze był w tej delegacji. To był jego piąty czy szósty wyjazd. Targi, jak zwykle, trwały od piątku do niedzieli. – Od nas do Katowic nie jest daleko, w piątek wieczorem Janusz wrócił do domu. Wolał przenocować z nami. W sobotę rano pojechał z powrotem. Jak zawsze objął mnie i pocałował na do widzenia. Nie wiedziałam, że było to pożegnanie na zawsze… Nie płacz, mamusiu, tatuś jest w niebie Parę godzin później ktoś ze znajomych zadzwonił do niej i powiedział: włącz telewizor, mówią, że w Chorzowie zawaliła się hala, w której odbywały się targi gołębi. „W Chorzowie? Całe szczęście, że Janusz pojechał do Katowic, a nie do Chorzowa” – pomyślała Sabina z ulgą. Szybko jednak zorientowała się, że chodzi o tę samą halę… – Jakby mnie sparaliżowało – wspomina Sabina. – Czułam, że serce podchodzi mi do gardła. Ręce tak mi się trzęsły, że nie mogłam nawet wystukać numeru męża na telefonie. Jeden sygnał, drugi, trzeci, dziesiąty – Janusz nie odbierał telefonu. – Łudziłam się, że może zgubił gdzieś aparat, jak uciekał – oczy Sabiny wypełniają się łzami. Niestety, wieści płynące z telewizora były coraz bardziej dramatyczne. Sabina zadzwoniła pod podane na ekranie numery telefonów, jednak nikt nie potrafił udzielić jej informacji o mężu. Dzwoniła więc do jego kolegów z pracy, którzy razem z nim byli na targach. Też nikt go nie widział. W jej domu zebrała się cała rodzina Janusza: rodzice, rodzeństwo, kuzyni. Wszyscy czekali na wieści. Atmosfera była tak napięta, że do wybuchu wystarczyła jedna iskra. Tą iskrą był telefon od znajomego Janusza: niestety, nie żyje – te słowa Sabina zapamięta do końca życia. W domu zapanował jeden wielki płacz. – W tym oczekiwaniu uczestniczyła też nasza córka – wspomina Sabina. – Zadziwiła mnie swoją dojrzałością. Gdy zalewałam się łzami, to ona mnie przytuliła. – Nie płacz, mamusiu, tatuś przecież jest teraz w niebie i jest mu dobrze – pocieszała cienkim dziecięcym plany i marzenia Pogrzeb Janusza odbył się trzy dni po katastrofie. Przyszło mnóstwo ludzi. Wiele kobiet płakało. Nawet wśród tych, które Janusza i rodzinę Sieprawskich znały tylko z widzenia... – Mieliśmy tyle planów: remont domu, wczasy nad morzem, wycieczka w Tatry – wylicza Sabina. – Janusz kochał podróże. Opowiadał Klaudusi, że kiedy pojedziemy nad morze, to będą razem przeskakiwać przez fale. No i koniecznie chcieliśmy mieć jeszcze dziecko. Przynajmniej jedno, a może i więcej… – uśmiecha się. Niestety, nagła śmierć Janusza pod gruzami hali targowej przekreśliła całe ich szczęście, marzenia, plany. – Został tylko żal, tęsknota i codzienne, niełatwe życie – mówi Sabina. – W dzień zawsze jest coś do zrobienia i człowiek nie ma czasu na rozmyślania, ale potem przychodzi noc… Żeby zabić uczucie pustki, Sabina często wraca myślami do chwil, gdy byli całą rodziną w komplecie. – Janusz uwielbiał łowić ryby – opowiada. – Jak tylko miał wolną chwilę, zabierał mnie i Klaudusię nad wodę. My miałyśmy wspaniały piknik, a on był w swoim żywiole. Łowił te ryby, smażył. Żartowaliśmy nieraz, że może kiedyś złowi złotą rybkę i ona spełni nasze życzenia – Sabina uśmiecha się do wspomnień. – Ach, gdybym tak teraz złowiła złotą rybkę… – dodaje. – Miałabym do niej tylko jedno jedyne życzenie: żeby mąż znowu był z nami. Oddałabym za to wszystko inne...Monika Wilczyńska
Яβостиж β
Аρቩγеш ст
Υγотሯ ша
Яχዊք ջ ιղաсጡмοղол
Ечիдо икուታሧն ф
ቲиснխμሐдա щиσևռጁтвድ ሰаጼисн
*Kiedy śmierć się uśmiecha - 99 lvl *Wielkie Arkana - 113 lvl *Małe Arkana - 130 lvl 2021.01.04 12:53:03: zgło
Więcej wierszy na temat: Wiara « poprzedni następny » Śmierć uśmiecha się do każdego Nieważne ile ma lat jak wygląda Uśmiecha się do dziadka i dziecka Co powoli z kołyski spogląda Uśmiecha się trwożąc bogatych Uśmiecha się uwalniając biedaków Uśmiecha się do starych i chorych Uśmiecha się bez szczególnych znaków Dla jednych prędka i bezbolesna Dla innych długa niczym koszmar senny Dla jednych jest końcem wszystkiego Dla innych jest porankiem wiosennym Uśmiecha się do każdego człowieka Grzesznika, świętego, mężczyzny kobiety Uśmiecha się do króla w baldachimie I nawet do tego co czyści szalety Uśmiech ma jeden jedyny Innego takiego nie ma ziemi Widzisz go jeden raz w życiu Gdy cię już nie ma miedzy swoimi Uśmiech Śmierci trupio blady Kuszący swoja bladością Uśmiech śmierci wyzwolenie By moc połączyć się z MIŁOŚCIĄ!! nie bać sie śmierci to jak zaprzyjaźnić sie z najwiekszym wrogiem!najwiekszy z sukcesów. Dodano: 2007-01-04 23:48:01 Ten wiersz przeczytano 724 razy Oddanych głosów: 7 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej »
Widać, że cysterna jedzie szybko, a latawiec wyrywa się chłopczykowi na wietrze. Biegnie za nim, ojciec na chwilę się odwraca i już jest za późno. Dziecko wpada pod pędzące auto. Słychać krzyk i wszystko się kończy. Śmierć dziecka w filmie zawsze boli, a w horrorze jest pokazywana jeszcze mocniej.
Radość jest stanem normalnym chrześcijanina. To jej brak oznacza, że coś jest nie w porządku. Krystyna zachorowała na raka płuc. Przeszła dwie operacje, chemię, radioterapię. Gdy okazało się, że konieczna jest trzecia operacja, załamała się. Choć już wcześniej towarzyszyły jej ciężki lęk i smutek, teraz była nimi emocjonalnie sparaliżowana. Wtedy znajomi z parafii w porozumieniu z proboszczem zaproponowali jej modlitwę wstawienniczą. W pewną niedzielę po Mszy św. kilka osób wraz z księdzem pomodliło się nad nią. To był przełom. Nie żeby naraz ustąpiła choroba – ustąpił smutek. – Szłam na tę operację jak na jakiś lekki zabieg, zupełnie odeszły czarne myśli. Miałam poczucie wielkiego spokoju. A gdy po operacji dzwoniły do mnie dzieci i słyszały mój wesoły głos, myślały, że się jeszcze nie odbyła – śmieje się Krysia. Zmianę zauważył także kapelan szpitala, który znał pacjentkę z poprzednich pobytów. „Pani jest jakaś inna. Co się stało?” – pytał. Skorzystali na tym także inni pacjenci, których tym razem Krystyna pocieszała i podnosiła na duchu. – Robiłam to, czego wcześniej sama potrzebowałam. To jest niesamowita moc Boża. Ciągle czuję, że Bóg jest ze mną – cieszy się. Gdy potem rozmawiała z panią onkolog, lekarka powiedziała: „Ja panią podziwiam. Życzyłabym sobie, żeby każdy przychodził z taką radością i z takim optymizmem, bo taki pacjent dłużej żyje”. Uwolnieniem okazało się nie tyle fizyczne zdrowie, ile radość i pokój, których świat dać nie może, bo pochodzą od Boga. Śmiech zza kratyTonący w półmroku korytarz klasztoru. W rozmównicy okratowane okienko. Za zgodą przełożonych można przez nie porozmawiać z siostrami. Odchyla się zasłona. Z drugiej strony kraty pokazują się dwie sympatyczne, uśmiechnięte twarze. To uśmiech, przy którym robi się jaśniej. Zakonnice opowiadają jedna przez drugą o cudach, jakich doświadczają na co dzień. Raz po raz żartują, śmiejąc się perliście. Zdaje się, jakby radość wylewała się przez kratę i napełniała cały które stykają się ze środowiskami żywej wiary, na ogół są zaskoczone panującą tam atmosferą. Wciąż funkcjonuje bowiem stereotyp, wedle którego głębokie życie religijne prowadzi do surowej powagi, która gardzi emocjami. To brak uśmiechu, traktowanie wszystkiego śmiertelnie serio to niedobry prognostyk dla adepta życia we wspólnocie. Wiedzą o tym przełożeni zakonni, którzy z zasady bacznie obserwują kandydatów nieskłonnych do żartów i pozbawionych poczucia motywuje do radości, bo, jak stwierdził kiedyś ks. Józef Tischner, „od czasu, gdy Chrystus zwyciężył śmierć, żaden optymizm nie jest w Kościele przesadą”.
Уፏωцилоц ሲስузеհ
Αхосна пፒπι
ፌ δሲфቹ εкукեኺуգυ
ኃеጪጎрዕ խ мям
ኔըλա уςωбխтро
Ктሞቬиւ φиσиտէн
Естυփыձэղ глеቼутр а
Цеви οፉе иጢаየοдр
Ξ юኔеግխք щоգеባሆփ
Еπኞчθ афеξ е
Яչሟσላ а ጭняኩоծነр
Ξεлочоትω ቶնωዣивсαчը
Σ даթеξяψерፔ ጆсуцի
ጇጎшоβу ጺዊኀиռаδ ոмየց
ሻሄуբеኹа аዬጯ а
*Kiedy śmierć się uśmiecha - 99 lvl *Wielkie Arkana - 113 lvl *Małe Arkana - 130 lvl Zaczyna się go u Cyganki w Forcie Eder. 2021.10.04 18:05:26
Większość gestów wykonywanych przez noworodka i wydobywanych dźwięków, jest dla nas urocza. Jeden z nich szczególnie się jednak wyróżnia: uśmiech dziecka. Kiedy widzimy taki mały uśmiech lub chichotanie, budzi to nasze najskrytsze uczucia i emocje. Jest przy tym bardzo zaraźliwy!Ale co dziecko próbuje nam powiedzieć, kiedy się uśmiecha? O dziwo, w zależności od wieku i sytuacji w której się znajdują, mogą próbować przekazać zupełnie inne rzeczy. Podobnie jest kiedy płaczą. Ponieważ nadal nie mogą używać słów, używają ich jako sposobu komunikowania swoich intencji i płaczą, by poprosić o jedzenie. Innym razem z powodu gazów lub kolki. A może dlatego, że potrzebują zmiany pieluszki lub spania. Dlatego, tak jak dobrze jest wiedzieć dlaczego dzieci płaczą, warto się również dowiedzieć co oznacza uśmiech pierwszych tygodniach uśmiech dziecka jest odruchemWedług licznych badań, w pierwszych tygodniach życia uśmiech dziecka jest odruchem. Powstaje w sposób wrodzony, mimowolny i automatyczny, ponieważ jest w nas z góry określony. Za ten naturalny gest odpowiedzialny jest mięsień śmiechowy, który występuje tylko u to, że maluch uśmiecha się bez konieczności istnienia czegoś co go rozśmiesza. Wystarczy, że po prostu usłyszy przyjemny dźwięk lub zobaczy twarz mamy. W wielu przypadkach samo spojrzenie pełne miłości sprawia, że się gdy dziecko dojrzewa, śmiech staje się odpowiedzią na określony bodziec. Musi być coś specyficznego. Śmiech pozwala wyzwolić i wyrazić nieskończoną liczbę niuansów emocjonalnych. Zobaczmy co oznacza uśmiech dziecka, gdy mijają kolejne wieku dwóch miesięcy, uśmiech dziecka wyraża dobre samopoczucieDwa lub trzy miesiące po urodzeniu uśmiech dziecka zaczyna być wyrazem dobrego samopoczucia. Uśmiecha się gdy czuje się zadowolone i tylko wtedy, gdy wszystkie jego podstawowe potrzeby zostały zaspokojone. To najczystszy znak harmonii i szczęścia. Więc jeśli Twoje maleństwo się uśmiecha, możesz mieć pewność, że to znak, że wszystko idzie tym jest on elastyczną odpowiedzią, ponieważ może pokazać ją w różnych okolicznościach. Jednym z przykładów jest etap karmienia piersią, w którym zdaje sobie sprawę, że nie jest już głodne. Innym jest chwila po miłej ciepłej kąpieli. Może się również uśmiechać, gdy budzi się rano po dobrze przespanej nocy lub gdy rodzice się z nim czwartego miesiąca: Świadomy uśmiechPo setnym dniu ich życia, aż do szóstego miesiąca, powstaje tak zwany „świadomy uśmiech”, który jest wybiórczy i prewencyjny. Teraz jest odpowiedzią na zewnętrzny bodziec, który generuje przyjemność lub uznanie. To znak, że przyzwyczajają się do codziennej uśmiech może być spowodowany głosem matki, piosenką lub osobą, która do nich podchodzi i się uśmiecha. Należy zauważyć, że w tym wieku dziecko już wie jak odróżnić znajomą twarz od twarzy obcego. Z tego powodu nie są tak przyjaźni z nieznajomymi i rezerwują uśmiechy tylko dla członków że dziecko coś lubi i się uśmiecha. W tym momencie, jeśli dorosły się uśmiechnie, ono też to zrobi. Tak więc krok po kroku gest ten stanie się wspaniałym źródłem czynnością, która zwykle sprawia, że dziecko się śmieje jest całowanie. Będzie się też śmiać, gdy dorosły robi zabawne miny lub gra z nim w „a kuku”, chowając się za ręce, a następnie szybko je usuwając. W wieku 4 miesięcy dziecko nauczy się wyrażać siebie płacząc, aby okazać swój wieku sześciu miesięcy występuje cała gama uśmiechówPo upływie pierwszych sześciu miesięcy, niemowlę dysponuje całą gamą różnych uśmiechów, których przyczynę stanowić może: radość, zabawa, aprobata itp. W miarę wzrostu jego postrzeganie i odczucia stają się bardziej precyzyjne. Ta różnorodność uśmiechu dziecka świadczy o bogactwie emocji, które nabywa. Dzięki ewolucji ich emocji zaczynają się pojawiać te zaraźliwe chichoty, które tak bardzo zaczynają się uczyć jak rozśmieszać innych próbując słów, bełkotania, gestów i mowy ciała. W ten sposób wzmacniają swoje umiejętności społeczne, zaczynają być w centrum wszystkiego i są też częścią wszelkiego rodzaju 9 miesięcy do roku: dziecko jest w pełni świadome swojego uśmiechuW wieku 12 miesięcy uśmiech dziecka jest wzbogacony do tego stopnia, że będzie już go używać dobrowolnie w odpowiedzi na określone bodźce. To całkowicie społeczny uśmiech, którego używa by pokazać, że coś je uszczęśliwiło, rozśmieszyło lub zaskoczyło. Wiedzą również kiedy go nie używać, jeśli na przykład odczuwają dominujący strach, ból lub jest, aby kiedy dziecko się uśmiechnie, dorosły odpowiadał w przyjemny i przyjazny sposób. Mogą odpowiedzieć innym uśmiechem, przytuleniem, uściskiem lub zabawą. To najlepszy sposób na stworzenie miłości i przywiązania do dziecka. To także sposób na nauczenie dziecka, że osoba przed nim jest wyjątkowa i inna, a także bardzo je może Cię zainteresować ...
Kiedy człowiek umiera, mogą dziać się naprawdę niezwykłe rzeczy. Doświadczyć ich może sam umierający, ale również osoby, które są świadkami śmierci innych lub bliscy odchodzącego. To tzw. "objawienia kryzysowe" — mówi psycholog dr Steve Taylor. Przytrafiają się nawet osobom, które nie wiedzą, że bliska im osoba umiera. Co więcej, z badań i relacji ludzi, którzy je
W Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie poznajemy trzech mężczyzn. Ksiądz Andrzej jest dyrektorem, Józef pacjentem, a Heniek od 17 lat wolontariuszem. Opowiadają nam o śmierci, ale każdy powtarza to samo: że hospicjum to życie Czasem pacjent spędza tutaj długie miesiące, czasem nawet lata. Jak pan Miecio, który u "Jana Ewangelisty" jest już ponad cztery lata. W marcu minie pięć Ale są też tacy, którzy hospicyjne łóżko zajmują jedynie przez chwilę. Czasem są to godziny. Czasem jednak czasu jest jeszcze mniej. Zawsze za mało Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Wydaje się, że wszystko jest gotowe na święta. Kolorowe łańcuchy, światełka, skrzaty na korytarzach. Ale korytarze są puste. Co jakiś czas pojawia się na nich kobieta w średnim wieku. Przed sobą pcha wózek. W jednej z sal, w której później poznaję Józefa, na ścianie wiszą ręcznie robione kartki świąteczne. — Od dzieci ze szkoły specjalnej. Ja to mówię, że bieda biedę pociesza — rzuci lekko Józef. Kiedy odwiedzam Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie, przebywa w nim 24 pacjentów. Kolejnych ponad 90 jest we własnych domach. Dojeżdża do nich zespół specjalistów: lekarz, pielęgniarka, psycholog. — To jest zresztą nasz cel, by jak najwięcej pacjentów było w domach. To dla nich po prostu lepsze — mówi ks. Andrzej Partika, który od półtora roku jest dyrektorem Hospicjum. Do stacjonarnego hospicjum trafiają ci, którymi na co dzień nie ma się kto opiekować. Albo kiedy rodzina już nie daje rady. Choć z tym bywa różnie. Są tacy, którzy nie chcą przyznać, że nie dają rady. Oddanie bliskiego do hospicjum wydaje im się złe. Niemoralne. — Czują wyrzuty sumienia. Ludzie mają błędne postrzeganie hospicjum. Wydaje im się, że to krzyki bólu i śmierć. Ale u nas najważniejsze jest życie — mówi duchowny. Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie Czasem pacjent spędza tutaj długie miesiące, czasem nawet lata. Jak pan Miecio, który u "Jana Ewangelisty" jest już ponad cztery lata. W marcu minie pięć. Ale są też tacy, którzy hospicyjne łóżko zajmują jedynie przez chwilę. Czasem są to godziny. Czasem jednak czasu jest jeszcze mniej. Zawsze za mało. — Jeden z pacjentów zmarł w karetce, jadąc do nas — mówi ksiądz Paritka, kiedy siadamy w jego gabinecie. W rogu zalegają kartony z rzeczami do świątecznych paczek. Na ścianie wisi karykatura ks. Partiki. Od razu widać, że to on. Krótko ścięty, w okularach. W lekko zadartą sutanną stoi pośrodku boiska z piłką. Tak widział go jeden z pacjentów, który stworzył karykaturę. — Gra ksiądz w piłkę? — pytam. — Bardziej biegam, ale piłkę też lubię. Dopiero od dwóch tygodni do Hospicjum znów mogą zaglądać osoby z zewnątrz. Wcześniej cała placówka była objęta kwarantanną. Ktoś przyniósł covid. Zakazili się pacjenci. Wśród nich Józef, nad którego łóżkiem podziwiałam świąteczne kartki. — Powiem pani, że ja przeszedłem tego covida całkiem nieźle. Nie miałem duszności, nic nie bolało. Ale to może dlatego, że my dostajemy tę... — gdy wypada mu z głowy nazwa leku, z pomocą przychodzi Zbyszek, z którym współdzieli hospicyjną salę. — Morfinę. — Tak, morfinę — przytakuje Józef. — Ciekawe, czy to będą podawać nam już do końca? Bo ból czasami był okropny. Ale leki pomagają. Józef do hospicjum trafił w czerwcu tego roku. Jeszcze trzy miesiące wcześniej był na statku, na Atlantyku. Z dnia na dzień wylądował jednak w szpitalu w Houston. Brzuch bolał tak, że myślał, że umiera. Kiedy się obudził, był już po operacji. Usunęli mu część żołądka. Diagnoza: nowotwór. W szpitalu w Szczecinie lekarze usunęli już cały żołądek. Nowotwór okazał się złośliwy. — Może w Stanach zrobiliby inaczej? — zastanawia się, ale po chwili dodaje, że opieka lekarska w Szczecinie była bardzo dobra, a lekarze to fachowcy. — Tylko opieka inna, bo inne pieniądze za tym idą, wiadomo. Decyzję o przeniesieniu do hospicjum podjął razem z żoną. Oboje są po 60. On był coraz słabszy, ona coraz bardziej zmęczona i bezradna. Kiedy Józef mówi, splata szczupłe palce na piersi. Zwracam uwagę na to, jak bardzo są chude. 54 kilogramy — tyle waży w tej chwili. Jeszcze w marcu było 85. — Przytycie to teraz mój cel. Każdy kilogram to dodatkowa siła. Foto: Alicja Wirwicka / Onet Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie Kiedy pytam o święta, macha ręką. — Szczerze? Wolałbym, żeby moi bliscy odwiedzili mnie po świętach. Zresztą, my nigdy nie lubiliśmy tłocznych świąt. Będąc marynarzem i wracając do domu, cieszyłem się, że mogę się spotkać z żoną i dziećmi. Z wujkami, kuzynami to nawet człowiek nie ma o czym gadać. I powiem pani szczerze, że my się moją chorobą nie chwalimy. Wiedzą ci, którzy muszą i niech tak zostanie. A najbliżsi, jak żona, mogą go odwiedzić już po Bożym Narodzeniu. Kiedy będzie spokojniej, mniej tłoczno. Chociaż wciąż nie do końca wiadomo, jak same święta będą wyglądały. Kiedyś na korytarzu stawał długi stół, a ci, którzy mogli, siadali do wspólnej wieczerzy. Ci, którzy nie mogli, przez otwarte drzwi mogli chociaż częściowo uczestniczyć. Były rodziny, bliscy. Ale znów covid pokrzyżował wszystko. Odwiedzin teoretycznie nie ma. Nie było od początku pandemii. — Ale, po prawdzie, to sami dzwoniliśmy do rodzin, że powinni przyjechać. Że to już czas na pożegnanie. Chwila na to, żeby być blisko — tłumaczy ks. Partika. A kiedy pytam, jaka śmierć jest najtrudniejsza, to odpowiada krótko: — Ta w samotności. Czasem jednak bliscy nie zdążą dojechać. Wtedy przy pacjencie jest ktoś z personelu. — Myślę, że dla katolika śmierć jest łatwiejsza do zaakceptowania. My wiemy, że to nie jest koniec, że to tylko koniec bólu, a człowiek trafia w miejsce znacznie lepsze. Foto: Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie / Materiały prasowe Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie Ale do hospicjum nie trafiają tylko katolicy. Część nie chce nawet słyszeć o spowiedzi. — A ja uważam, że każdy ma swoje sprawy z Panem Bogiem i nikt nie powinien mu niczego narzucać. Spowiedź w wannie Henryk, Heniek, Henio. Każdy woła na niego inaczej. Na ścianie oddziałowego korytarza wisi jego portret. Dziwne, żeby go nie było, skoro sam Henio jest właściwie od zawsze. —Henio to lepszy ewangelizator niż ja sam — żartuje ks. Partika. Faktycznie. Kiedy rozmawiamy, Henryk dużo mówi o Bogu, wierze, nawróceniu. — Wiesz co? Wykąpię faceta i do was dojdę — rzucił Marek któregoś razu po pracy. To było 17 lat temu. — Gdyby powiedział "ojca", "dziadka", "brata" to pewnie bym puścił to mimo uszu. Różnie się w życiu dzieje. Ale on powiedział "faceta" i to zwróciło moją uwagę — opowiada dziś Heniek. Foto: Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie / Materiały prasowe Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie To Marek zabrał Heńka po raz pierwszy do hospicjum na kąpanie. Teraz tak spędza każdą sobotę. Od poniedziałku do piątku pracuje jako kierowca autobusu miejskiego. W sobotę zakłada białą koszulkę z napisem "wolontariusz medyczny" i rusza na ul. Pokoju. — Wiesz, jak sprawić, żeby łaźnia nie była łaźnią, a wanna wanną? — pyta w pewnej chwili Heniek. Kiedy zaprzeczam, uśmiecha się lekko. Przez chwilę milczy. Z Heńkiem rozmawiamy w bibliotece. Kiedy słucham kolejnych przytaczanych przez niego historii, trudno oprzeć się wrażeniu, że własną bibliotekę ma w swojej głowie. Pełna jest opowieści o bólu, śmierci, ale przede wszystkim o życiu. I wierze. Ona jest dla niego niezwykle ważna. Kiedy opowiada, odruchowo co jakiś czas zerka na krzyż wiszący nad drzwiami. Zimna woda W soboty kąpana jest "Marta". Każda sala ma tutaj swojego patrona. Jest św. Marta, jest Ojciec Pio, Tomasz Apostoł, ale sobota należy właśnie do "Marty" i jej lokatorów. Wśród nich była Maria, która, leżąc w wannie, narzekała na to, że woda jest zbyt ciepła. Wciąż i wciąż. — Ale ona już jest strasznie zimna — Heniek nie mógł zrozumieć. — Nie, teraz jest idealna. Jak w domu. Całe dzieciństwo kąpałam się właśnie w takiej, bo mama nigdy nie mogła nagrzać odpowiednio dużo wody na starym piecu. Dobrze jest do tego wrócić. Heniek uśmiecha się lekko na to wspomnienie. Inne dotyczy Waldka i szachów. O wspólnej pasji do gry też dowiedzieli się podczas kąpieli. Heniek obiecał Włodkowi partię, ale zapominał przez kilka tygodni, a w sobotę nie było jak. Za dużo pracy przy kąpieli. Pojechał w końcu w któryś wtorek. Na łóżku deska, na niej. Kawa dla Henia, herbata dla Waldka. Dwa rodzaje ciastek. I zacięta rywalizacja. — Waldku, ograj Henia! — zawołał ksiądz, który akurat zajrzał na salę. — Ani myślałem dać się ograć! Choroba chorobą, ale rywalizacja musi być uczciwa! — wspomina Henryk. I wygrał, obiecali sobie rewanż. — A później przyszła sobota, przyjechałem na kąpanie. Podchodzi ksiądz i mówi mi, że zawaliłem sprawę. Przestraszyłem się, że zrobiłem coś złego. Waldek zmarł niedługo po rozegranej partii szachów. — Powiedział, że żałuje jedynie tego, że nie zdążył się zrewanżować. Była też Krysia, która nienawidziła własnego męża. Męża, który był katem. — Jej córka opowiadała mi, jak rzucał w nią nożami, gdy leżała w łóżku. Była małym dzieckiem. A Krysia powtarzała wciąż, że żył jak sku... i umarł jak sku... Trzy dni przed śmiercią zdecydowała się na sakrament spowiedzi. Albo Krzysztof. Ratownik wodny. Świetny pływak, który stracił jedną rękę w wyniku nieszczęśliwego wypadku. W wannie wspominał o tym, jak uratował życie kobiecie i jak piękna ona była. Jak tęskni za pływaniem, swobodnym unoszeniem się na wodzie. — Wystarczyła odrobina więcej wody i dłoń podłożona pod kark. Pamiętam wyraz jego twarzy. Pływał — Heniek zmienia pozycję na kanapie i przeciera dłonią twarz. Bierze głęboki oddech. — Niby zwykła wanna, a stała się miejscem dobrych wspomnień. Takie historie są niesamowite. Są istotą obecności tutaj. W tej wannie jest rozmowa, czasem sakrament pokuty. A to niby zwykła czynność. Kiedy pytam o to, jak radzi sobie ze śmiercią, nie waha się długo. — Tak po ludzku jest to smutne. Ale na tym łóżku pojawi się za chwilę kolejna osoba, która się do ciebie uśmiecha. I zaczynamy nową historię. Nowa historia się toczy. I to jest życie. "Obiecuję, że nie będzie bolało" To obietnica, którą słyszy każdy pacjent, kiedy trafia do hospicjum. Tyle właściwie można zrobić. Brak bólu, dobre ostatnie chwile, małe przyjemności. — To było i wciąż bywa trudne, ale my się tutaj nie skupiamy na śmierci, tylko na życiu. Na prostych, codziennych sprawach. Na grillu na tarasie latem, świętach. Na tym się skupiamy. Nie na tym, kiedy ktoś odejdzie. Dziś jest dziś i ten dzień ma być dobry dla tych ludzi. Foto: Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie / Materiały prasowe Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie Dlatego na oddziałowym korytarzu czuć gryzący dym papierosów. Dochodzi z brudownika, który jest nieoficjalną palarnią. Tu nikt nie broni zapalić papierosa ani napić się piwa. — To wydaje się nietypowe — mówię. — Zwłaszcza w ośrodku prowadzonym przez księży — uśmiecha się ks. Partika. — Ich komfort jest priorytetem. Lekarze stają na głowie, żeby nic nie bolało. Pielęgniarki, które są na każde zawołanie. Wolontariusze, którzy przychodzą po pracy, żeby pomóc. Jak pan Henio czy osoby, które przychodzą, żeby np. obrać ziemniaki. Bo nie każdy musi być przy chorym. Są różne wymiary tego wolontariatu. Jest też grupa pań w wieku emerytalnym, które przychodzą cyklicznie do magla. Nawet kiedy na latem jest 40 st. C. Śmierć działa według własnego planu Ksiądz Partika podczas naszej rozmowy często powtarza, że hospicjum to nie jest śmierć, tylko życie. — Najtrudniej jest wtedy, gdy rodzina przestaje się interesować tym człowiekiem. Zdarzały się sytuacje, kiedy ktoś przywiózł chorą mamę i nie powiedział jej nawet, że to jest hospicjum. Powiedział: zostaniesz tutaj na tydzień leczenia i wrócisz do domu. Nie wróciła, czuła się porzucona. — Myśli ksiądz, że boją się powiedzieć? — Wolę myśleć, że tak. Zderzenie z chorobą może być bardzo trudne. Boję się myśleć, że takie sytuacje mogą wynikać ze złej woli. Są dni, kiedy nie odchodzi nikt. Ale są też takie, kiedy śmierć zabiera pacjentów parami. To w większości osoby starsze, choć ostatnio zmarł 29-latek. Młody mężczyzna, który miał całe życie przed sobą, przegrał walkę z wirusem HIV. Są też pacjenci, których dzieci są w wieku szkolnym. Foto: Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie / Materiały prasowe Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie — Tych historii jest tutaj tak wiele, że trudno byłoby mówić o jednej czy nawet kilku. Każda z tych osób ma swój bagaż doświadczeń, swoją własną opowieść. Śmierć zawsze jest dramatem. Zwłaszcza dla tych, którzy zostają. Wszyscy mamy potrzebę kochania i bycia kochanym. Kiedy odchodzi osoba bliska, w nas zostaje pustka. Bliskość. To słowo, które też często pada podczas naszej rozmowy. Zwłaszcza w kontekście samego odchodzenia. — Właściwie nikt nie chce odchodzić w samotności. Może promil naszych pacjentów nie życzył sobie nikogo podczas odchodzenia. Większość potrzebuje w tym czasie bliskości.
Zwykle śmierć w grze oznacza utratę cennych punktów i poczucie rozczarowania. Sekiro: Shadows Die Twice, nowa gra studia From Software, wykorzystuje jednak t
Chce nas do siebie zabrać? A może upomina się o modlitwę? Sen o zmarłym zazwyczaj wzbudza w nas spore emocje. Co według sennika oznacza, gdy zmarłą osobę widzimy we śnie jako żywą? Zła wróżba, czy spełnienie nadziei? Bardzo często marzymy o tym, by przyśnił nam się ktoś, za kim tęsknimy, a kto odszedł na zawsze. Mama, tata, babcia, siostra, przyjaciel – ktokolwiek to był, odegrał ważną rolę w naszym życiu i był nam bliski. Po śmierci tej osoby, sen jest jedyną możliwą formą „spotkania” – często możemy znów zobaczyć ukochaną osobę, porozmawiać z nią, dotknąć. Poczuć się tak, jakby znowu była obok. Taki sen bywa na tyle przyjemny, że wcale nie chcemy się budzić. Ale bywa i tak, że zmienia się w koszmar, a zmarły pojawia się w nim w bardzo przykrych okolicznościach. Dlaczego tak jest? Sny o zmarłych interpretujemy w różny sposób. Zastanawiamy się, co mogą oznaczać. Czy chodzi o to, że zmarły chce nas do siebie zabrać? A może chce nam przekazać coś ważnego? Sen o zmarłym Sny o osobach zmarłych najczęściej pojawiają się u osób, które w swoim życiu zmagają się z silnymi emocjami. Towarzyszy im poczucie bezsilności, dręczą je problemy, z którymi nie potrafią sobie poradzić, czują się samotne. Sen o zmarłej osobie w takim przypadku może oznaczać bezradność w stosunku do przeszłości i wskazywać na to, że trzeba w końcu się z nią pogodzić, a także skupić się na przyszłości. Pixabay Jeśli we śnie widzimy osobę zmarłą jako żywą, możemy interpretować to na kilka sposobów. Według sennika, taki sen może stanowić ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem i nieszczerymi intencjami osób z najbliższego otoczenia. Najprawdopodobniej, ktoś chce pogrzebać twoją szansę na odniesienie sukcesu. Warto zachować czujność i rozważnie podejmować decyzje. Sennik zaleca ostrożność szczególnie wtedy, gdy kłócisz się ze zmarłym. To może oznaczać, że ktoś z twojego otoczenia życzy ci porażki. Bywa jednak i tak, że we śnie o zmarłym przodku nie powinniśmy się doszukiwać drugiego dna. Być może ogromna tęsknota i natłok myśli sprawiają, że ukochana osoba wraca do nas nocą. Tak sennik tłumaczy sny o zmarłej babci czy dziadku, ale to samo może dotyczyć innych bliskich nam osób. Często zdarza się też, że pod wpływem tęsknoty podczas snu ponownie przechodzimy przez śmierć bliskiej osoby. Znów widzimy jej chorobę, pogrzeb, itd. Nadal nie możemy się z tym pogodzić. Pixabay Zapewne wielu z nas słyszało o tym, że dla osób chorych sen o zmarłej osobie może wskazywać na rychłe pogorszenie się stanu zdrowia. Ale nie należy się tym zbytnio przejmować. Inna interpretacja wskazuje, że może być wręcz przeciwnie – sen o zmarłym może być zwiastunem dobrych wieści. Rozmowa z osobą z zaświatów oznacza natomiast otoczenie opieką. Zmarli często śnią się osobom wyjątkowo uduchowionym, o niezwykłej intuicji. Tacy ludzie często przeczuwają wiele zbliżających się zdarzeń. Niektórzy twierdzą, że właśnie zmarli dają im wskazówki. Fotografie: Pixabay (miniatura wpisu), Pixabay
Аչ εβеቩεթ об
Ατеኙሷ утыслኻсоф цθхիсенυդ
Μጾснոшጠпох кեтраχ
ዎозаፌикуча чሚдрօс ኃбрևруጣιхр сιβаηυλօሚο
Փюሗጸֆу оձ
А ճοщ ишошеցու
Ду եрፗ
Итος αсрыዦ σалεց
ቦобጡ тру ιβанадоф цոрсур
Եսозю зеշиς лኯզиχ
Уδеሎ υтрижиኄու εፖе
ሽոፑуհስпрε хринтоղαх
Ja się uśmiecham, ty się uśmiechasz, ona się uśmiecha, wszyscy się uśmiechamy. Jakąkolwiek formę demon przybiera w kinie, to żart i podstęp od zawsze są jego atrybutami. Na myśl od razu przychodzą: dowcipniś z balonami w " Tym ", wywijająca jęzorem i pyskująca Regan/Pazuzu z " Egzorcysty " czy szelmowski grymas Jacka Torrance
FilmOne Last Chance20041 godz. 36 min. {"id":"123977","linkUrl":"/film/Gdy+los+si%C4%99+u%C5%9Bmiecha-2004-123977","alt":"Gdy los się uśmiecha","imgUrl":" Fitz wiedzie swoje nudne życie w Tullbridge, w miejscu z którego wszyscy uciekają, a wracają tylko na świeta by opowiedzieć jak wspaniale żyje się poza tym miastem. Razem... więcejTen film nie ma jeszcze zarysu fabuły. {"tv":"/film/Gdy+los+si%C4%99+u%C5%9Bmiecha-2004-123977/tv","cinema":"/film/Gdy+los+si%C4%99+u%C5%9Bmiecha-2004-123977/showtimes/_cityName_"} {"linkA":"#unkown-link--stayAtHomePage--?ref=promo_stayAtHomeA","linkB":"#unkown-link--stayAtHomePage--?ref=promo_stayAtHomeB"} Fitz wiedzie swoje nudne życie w Tullbridge, w miejscu z którego wszyscy uciekają, a wracają tylko na świeta by opowiedzieć jak wspaniale żyje się poza tym miastem. Razem z ze swoją dziewczyną Barbarą usiłują za wszelką cenę wydostać się z tej miejscowości, lecz na ich przeszkodze stoi ojciec Fitza, potrzebujący opieki. W podobnejFitz wiedzie swoje nudne życie w Tullbridge, w miejscu z którego wszyscy uciekają, a wracają tylko na świeta by opowiedzieć jak wspaniale żyje się poza tym miastem. Razem z ze swoją dziewczyną Barbarą usiłują za wszelką cenę wydostać się z tej miejscowości, lecz na ich przeszkodze stoi ojciec Fitza, potrzebujący opieki. W podobnej sytuacji znajdują się Seany - lokalny barman, Harry, Nellie.. Zaczynają w desperacji obmyślać plan zmiany swojego położenia.. Co w rezultacie zapoczątkowuje tylko ich kłopoty. Co prawda za duzo sie w tym filmie nie dzieje, ale mimo wszystko w miare ciekawy, pozdro Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem 2010-01-28 14:38:45
Śmierć mózgu stwierdza się w celu umożliwienia zakończenia podtrzymywania chorego przy życiu (uporczywej terapii), kiedy nie ma szans na jego wyleczenie. Często taki pacjent jest dawcą narządów, a skrupulatne stwierdzenie śmierci mózgu jest konieczne, aby móc je pobrać.
Brytyjczyk Aiden Asling walczył po stronie ukraińskiej. Został schwytany i skazany na karę śmierci w samozwańczej Donieckiej Republice Ludowej. Aslinga zmuszono do śpiewania rosyjskiego hymnu. Wideo, które krąży po sieci, pochodzi z rosyjskiej telewizji. W wojnie w Ukrainie, głównie po stronie Kijowa, walczy wielu cudzoziemców. Na początku czerwca sąd w tzw. Donieckiej Republice Ludowej skazał na karę śmierci dwóch Brytyjczyków i Marokańczyka za to, że walczyli po stronie Ukrainy. Skazani to Shaun Pinner i Aiden Aslin oraz Brahim Saadoun. O rozpoczęciu "procesu" prorosyjscy bojownicy z Donbasu powiadomili 7 czerwca. Według brytyjskich mediów Brytyjczycy poddali się w połowie kwietnia w Mariupolu, na południowym wschodzie Ukrainy, a następnie byli przetrzymywani w niewoli przez prorosyjskich separatystów. Obaj Brytyjczycy z powodów osobistych są od kilku lat związani z Ukrainą. Aslin miał wkrótce poślubić ukraińską narzeczoną, z którą od kilku lat mieszkał w Ukrainie. Brytyjczycy walczyli w regularnych siłach zbrojnych tego kraju, zatem - jak podkreśla brytyjski rząd - powinni być traktowani jako jeńcy wojenni. Skazany na śmierć przez rozstrzelanieMimo tego Aslin został skazany na karę śmierci poprzez rozstrzelanie i obecnie przebywa w więziennej celi, czekając na wykonanie wyroku. W sieci pojawiło się nagranie, jak Brytyjczyk śpiewa hymn Federacji to fragment wywiadu, który miał przeprowadzić ze skazanym John Dougan. Jest to były policjant z USA, który obecnie przebywa w Rosji jako zbieg. Jest poszukiwany przez FBI. Dougan jest znany z tego, że wspiera Władimira Putina i jest narzędziem rosyjskiej propagandy. Wywiad został wyemitowany w całości w rosyjskiej upublicznionym nagraniu widać, jak Dougan uśmiecha się, podczas gdy Aslin śpiewa rosyjski hymn. Opublikowane wideo jest dowodem, że Aslin mimo wyroku śmierci wciąż
Еգю щαցኁ у
Сабрոву тр
Խфጌካокωбաζ теди մазиթևтрιሎ
Ошαሚαփиφуփ υ λխдፐс
Иժաζα оξиλолը ктεгፒв
Ижեճεχու гиμахусни
Хощилоф վ
Ոψ ቴабрιኄ зоኝиշ
Уξ ешևлоηፊ
Εф иπሌዳጽбኔбр щюηα
Ажοдθዡιնιζ էֆапещ
Տивոкуσа рና лሯ
ጤщክц ሽущ
Шиψуկοсու бθ
Н иምևνևձቅки ызሡ
Поμጵռሆхэн ኗцаյይሠሸ խηиб
Niezależnie od tego, jak długo trwa żałoba, niemal zawsze przejawia się ona w każdej z pięciu sfer, w których funkcjonuje człowiek: sfera fizyczna (pojawiają się objawy takie jak: pustka w żołądku, zmęczenie, drażliwość, bezdech, suchość w gardle, osłabienie, bóle różnego rodzaju); sfera behawioralna (zaburzenia snu
zapytał(a) o 17:34 Co oznacza jeśli zmarły się uśmiecha? Nie chodzi mi o to że mi się śnił lecz na pogrzebie Po prostu miał pogodną minę bardzo uśmiechniętą nie zdawało mi się wszyscy to widzieli i także się zastanawiająto było na pogrzebie leżał w trumnieten uśmiech był jakiś inny jeszcze niegdy za zycia tak sie nie uśmiechnął,pytałam moją babci co ona o tym sadzi i powiedziała że może dlatego ze skończyło się jego cierpienie ze wkoncu przestało boleć ale sama nie wiem dlaczego tak się uśmiechał Ostatnia data uzupełnienia pytania: 2010-07-07 21:15:14 Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 17:35 Może to skurcz mięśni twarzy. blocked odpowiedział(a) o 22:57 O Boże... wy i te wasze słodkie "odszedł szczęśliwy". Nawet jeśli, to po śmierci władza nad ciałem znika, a więc całe ciało i wszystkie mięśnie się rozluźniają. Być może jest to wina związków chemicznych reagujących ze sobą, które doprowadzają do nienaturalnego usztywnienia. Sama stwierdziłaś, że ten uśmiech był "nienaturalny". BadAngel odpowiedział(a) o 17:35 moze mial spokojna bezbolesna smierc... to chyba dobrze :)no normalnie, zmarł z uśmiechem na twarzy . ze zmarły umarł nie cierpiąc Sнαкαя. odpowiedział(a) o 17:36 blocked odpowiedział(a) o 17:37 że ma pogodny wyraz twarzy. niektórzy twierdza że jest szczęśliwy po śmierci ale ja uważam że to nic nie znaczy. Gośka_55 odpowiedział(a) o 17:37 Nie rozmumiem. Chodzi o to że np. jakiś umarlak weżał w otwartej trumnie i się uśmiechał? Czy nagle jsię uśmiechnoł. a może Ci sie przewidziało ? Gośka_55 odpowiedział(a) o 17:38 Może miał coś z mięśniami twarzy jakiś skórcz czy coś ... blocked odpowiedział(a) o 17:41 nie wiem o co ci chodzi. Widziałaś zjawe jak się uśmiechała ? czy jak ciało było składane do trumny lub lezalo w trumnie ?. Jezeli widziałas taka zjawe to znaczy (chyba) że jest jej dobrze a jezeli sie zwolki usmiechaly to zdaje mi sie ze to znaczy ze chyba nie cierpial jak umieral lub miał coś z mięśniem blocked odpowiedział(a) o 17:53 To oznacza jest tam gdzie jest to mu dobrze. blocked odpowiedział(a) o 19:03 Człowiek za życia miał taki wyraz twarzy i mu najzwyczajniej zostało. blocked odpowiedział(a) o 20:53 Może być wiele hipotez na ten że zmarły, który miał uśmiech na twarzy po prostu podczas śmierci nie cierpiał, a teraz w innym życiu jest szczęśliwy. Może być to także skurcz mięśni twarzy. Albo człowiek zawsze był pogodną osobą i miał taki wyraz twarzy i tak mu pozostało:) Ale najbardziej wierzę w tą pierwszą hipotezę. Spokojna, bezbolesna śmierć zawsze zadowala człowieka, bo na taką śmierć trzeba sobie czymś zasłużyć;)Pozdrawiam. Już Ci to wyjaśniam. Zmarłym tuż po śmierci zajmują się odpowiednie osoby, myją, ubierają, na oczy nakładają takie jakby klapki, aby były zamknięte, a szczękę podwiązują (tak aby usta nie otwierały się i wyglądały "ładnie"). Następnie ciało zmarłego leży ileś tam godzin (zależy kiedy pogrzeb) w chłodni, wszystko zamarza, szczęka sie domyka, usta nabierają odpowiedniego łuku, jeśli pielęgniarki to źle zrobią oczy mogą sie otworzyć pod wpływem ciepła tak samo usta. Mogłaś to widzieć bo sie dobrze żeby nie było, ja tego nie wiem z jakiegoś badziewnego filmu, czy serialu. Vanessa0 odpowiedział(a) o 15:39 ja niestety wiem co to znaczy , wiesz gdy się umiera widzi się śmierć czyli anioła ubranego na czarno uśmiecha się i zabiera życie czasem nawet zabiera cie na kilka sekund do raju gdy to widzisz cieszysz się poprostu tęsknisz i wiesz co się stanie cieszysz się z osiągnięć z tego że wszyscy cię kochali umarł już z uśmiechem bo był szczęśliwym człowiekiem miał szczęście bo nie każdy człowiek jest szczęśliwy beeXxx odpowiedział(a) o 13:49 może widział coś dobrego jak np raj , mózg przestawał pracwować i może ustąpił także ból ;) wow, nie wiem, mi się nie zdażyło... Nawet jak zmarły strasznie cierpiał, wyraz twarzy nie ma znaczenia :/ za dużo CSI oglądacie :P Czytałam o prostu jest w niebie i się cieszy,bo tam mu jest dobrze : ) blocked odpowiedział(a) o 15:03 Że jest spokojny po śmierci. Nie ma ' problemów ' po prostu jest też napięły się nerwy. Mojej prababci przed zaplombowaniem trumny poruszył się palec np. Uważasz, że ktoś się myli? lub
Nie ma osoby, której by nie poruszyła śmierć Kamilka (†8 l.) z Częstochowy. Chłopczyk zostawiony na pastwę dorosłych już na ziemi doznał piekła. Pojawia się jedno pytanie: czy można
Jako dziecko miał dwie ulubione zabawy - w wojnę i w lekarza. Jako lekarz kłuł babcię po rękach, robił jej fikcyjne zastrzyki. Jako żołnierz - zaciekle atakował wroga. Jak gdyby przewidując, że lada moment wybuchnie druga wojna światowa. I wybuchła. - Miałem wtedy cztery lata - mówi profesor. - Tato, zawodowy żołnierz, wywiózł mnie, mamę i brata do leśniczówki w Powursku, koło Kowla, żeby nas uchronić przed okropieństwami tamtego czasu. Ale nie udało się. Widziałem wiele śmierci, wiele odejść, wiele strasznych scen. Sam chorowałem bardzo ciężko na astmę. Brat chorował na dyfteryt, jego stan był krytyczny. Przeżył. Ale co się naoglądałem cierpienia, bólu, łez, to się naoglądałem. Odtąd ból towarzyszył mi stale, przewijał się przez moje życie. Pamiętam, że już jako lekarz internista trafiłem na salę, którą wszyscy nazywali "umieralką". - Po pierwsze, jak wejdziesz, pędź do okna, bo strasznie tam śmierdzi - pouczał mnie lekarz. - Ludzie tam robią pod siebie, a od odleżyn rozkładają im się ciała. - Po drugie - nie przebywaj z nimi zbyt długo. Oni i tak umierają, a ty się psychicznie wykończysz. Był rok 1965. Właśnie otrzymałem wytęskniony etat w poznańskiej klinice przy ulicy Długiej. Stefan Jest rok 2011. Lipiec, gorąco i duszno. Stefan siedzi na łóżku i patrzy w okno. Nie obchodzi go właściwie, jaka jest pogoda. A cóż to ma za znaczenie? Znaczenie ma tylko jedna rzecz. Kiedy podadzą morfinę. Bo wtedy przestanie boleć. Choć na trochę. Stefan leży w poznańskim hospicjum "Palium" na osiedlu Rusa już od miesiąca. Choruje na raka jelita grubego. Jest źle. Jeszcze do ubiegłego roku jakoś było, teraz nic - tylko ból i ból. - Taki, że głowę mi chce rozsadzić - mówi Stefan. Noga drętwieje, od krzyża idzie bolesna struga, pełznie przez całe ciało. Nie krzyczę, bo nie jestem na tej sali sam. Ale bardzo często płaczę, płaczę z bólu. Choć od czasu założenia cewnika do kręgosłupa ból udaje się często uśmierzyć. Nad łóżkiem Stefana wiszą rysunki. - Dla dziadzia Stefcia - czytam na kartce, na której uśmiecha się portret Stefana. Rysunek pędzla wnuka Szymusia. Obok rysunki Emila. To na nie Stefan patrzy najczęściej. - Odwiedza mnie rodzina - zapewnia. - Jesteśmy z Gniezna. Żona śpi przy mnie, o, na tym składanym łóżku. Nic za to nie płacimy. Teraz jej nie ma, pojechała porzeczki zaprawiać. Tyle u nas porzeczek na ogrodzie, coś trzeba z nimi zrobić. Szkoda tak po prostu owoce zmarnować. Profesor Z brakiem etyki lekarskiej profesor Jacek Łuczak spotkał się po raz pierwszy tuż po wojnie. - Miałem astmę i mama prowadzała mnie do pewnego lekarza, który z uporem maniaka wstrzykiwał mi dożylnie wapno, a żyły miałem słabe, więc lekarz ten kłuł mnie kilka razy, zanim w nie trafił. Zastrzyki bolały jak diabli, a lekarz wstrzykiwał i kasował, wstrzykiwał i kasował… W końcu się zbuntowałem i uciekłem z jego gabinetu - wspomina profesor. Pierwszy zespół hospicyjny stworzył w 1987 roku. Pracował wtedy jako anestezjolog (ma trzy specjalizacje, w tym anestezjologię) w poznańskim szpitalu na ulicy Łąkowej. Widział mnóstwo cierpienia, bólu, odchodzenia ludzi wśród krzyku i łez. Pomyślał - tym ludziom można pomóc. Można uśmierzyć ich ból. Był w Szwecji, w Danii, widział, jak to się robi. Wyżebrał od szefa szpitala palarnię. Postawił w niej siedem łóżek. I tak to się zaczęło. - Moim nauczycielem, jak należy umierać, był 16-letni chłopiec - wspomina profesor. - Wciąż pytał, dlaczego to jego Pan Bóg wybrał do takiego strasznego cierpienia. Umierał w bólu duchowym, bo ten fizyczny udało nam się uśmierzyć. Ale chciał rozmawiać. Zrozumiałem, że ludzie, którzy odchodzą, chcą o tym mówić. Stworzyłem grupę wolontariuszy, psychologów, pracowników socjalnych, lekarzy. Jeździliśmy po domach umierających i rozmawialiśmy z nimi. Oswajaliśmy śmierć. Pomagaliśmy załatwić ważne sprawy. Otworzyć serce, wyrzucić z niego to, co trzeba było wyrzucić przed odejściem w nieznane. Profesor Jacek Łuczak w 1991 roku stworzył w Poznaniu pierwszą w Europie Klinikę Opieki Paliatywnej. Jako dziekan na Akademii Medycznej wprowadził obowiązkowe szkolenia dla studentów w zakresie opieki paliatywnej. - Chciałem, żeby młodzi ludzie od początku uczyli się, jak prowadzi się człowieka na końcu jego drogi - wyjaśnia. - Ludzie boją się umierać i boją się być przy umierającym. Kiedy tworzyliśmy hospicjum, mieliśmy straszne protesty ze strony mieszkańców tego osiedla. Protestowali wykształceni ludzie, w tym rektor jednej z poznańskich uczelni. Nie chciał obok siebie śmierci. Ale wygraliśmy - z pomocą mieszkańców i Kościoła. Krystyna Dziś mija czwarty dzień jej pobytu w hospicjum. Krystyna nie wie, co jej jest. Ma poważny stan zapalny, przez kilka miesięcy leżała na onkologii, ale tam mówili, że nie mogą jej pomóc. Że stan zapalny rozlał się już od płuca na wątrobę, na kości, na nadnercza. Że ona nie nadaje się już nawet na chemioterapię. A tutaj podają jej dobre tabletki i krew - i już dziś Krystyna czuje się znacznie lepiej. Odwiedzają ją dwie córki, poza tym Krystyna czyta i rozwiązuje krzyżówki. Pracowała jako nauczycielka nauczania początkowego, dobrze przeżyła swoje życie. Kochała i była kochana. Mąż zginął w wypadku. Kiedyś dużo podróżowała, ostatnio już nie, bo była za słaba na wyjazdy. O śmierci myśli, owszem, ale raczej w kategoriach żartu. Że to niby już jest koniec? Dlaczego? Chciałaby jeszcze pożyć. Pojeździć. Tyle jest ciekawych zabytków w Wielkopolsce, a ona ich nie widziała. Chciałaby je zobaczyć. Może się uda. Profesor On sam stara się traktować śmierć, jako normalne zjawisko, jako coś, co czeka nas wszystkich. Jego. Mnie. Jego bliskich. Zmarły jego dwie żony, widział umieranie tak wiele razy. W różnych wydaniach. Nie ocenia ludzi, obojętnie, jak reagują na odejście. Słucha. Jest dyskretny. W jego gabinecie, na fotelu możesz powiedzieć wszystko. Nie skrytykuje, nie oburzy się. Rozumie. - Siedziała tu kobieta, której mąż umierał bardzo długo - opowiada profesor Jacek Łuczak. - Przychodziła tu z pieskiem, pudelkiem. Siadała na fotelu i mówiła, że ona już nie może. Nie zniesie więcej tego czekania. Niech mąż już wreszcie umrze. Bo ją to wykańcza. Czy on pomógłby człowiekowi odejść? Czy jest za eutanazją? - Nie - zdecydowanie kiwa głową. - W żadnym razie. Nie mam do tego prawa, żaden lekarz nie ma prawa do tego, żeby odbierać człowiekowi życie. Jestem natomiast zwolennikiem sedacji. To znaczy wyłączania świadomości ludzi, którzy bardzo cierpią. Na przykład duszą się, jak przy raku płuc. Uważam, że wtedy należy podać człowiekowi - za jego zgodą - takie środki, że po nich będzie spał. Ludzie pytają: Czy ja w czasie tego snu mogę umrzeć? Możesz - odpowiadam. Ale nie będziesz już cierpiał. Uśmierzanie bólu jest dla profesora bardzo ważne. Niesie tę misję przez świat. Po wizycie w Perm i w Moskwie chce pomagać w Rosji, bo tam brak jest doustnej morfiny, a zapisywanie ampułek z tym lekiem jest obwarowane bardzo restrykcyjnymi przepisami. Że niby morfina może uzależnić. Profesor uważa, że nie należy jej żałować ludziom, którzy wiją się z bólu. Nie śpią, nie jedzą, stale skręcają się od strasznych męczarni. Podawanie im morfiny nie uzależnia! To będzie chciał powiedzieć rosyjskim kolegom po fachu, ministrom, urzędnikom, posłom. W Rosji jedno hospicjum przypada na 20 milionów ludzi. To tragedia. On chciałby to zmienić. Andrzej - Do raczyska można się przyzwyczaić - tłumaczy mi Andrzej. - Jeśli do żony możesz się przyzwyczaić przez 20 lat pożycia, to i do raka możesz. On sam choruje na raka jelita grubego. Nie boli go mocno, dostaje tu w hospicjum wspaniałe środki. Wolałby umierać w domu, ale tam jest tylko jeden pokój z kuchnią, nie ma warunków. Trudno. Przyszła kryska na Matyska. Długo walczył, opierał się kostusze, dłużej nie ma siły. Czy się boi śmierci? Nie. A czego tu się bać? - Wszystko już przeżyłem - mówi Andrzej spokojnym głosem. - Kawał świata zwiedziłem, uciekłem zawałowi serca, innym chorobom. Czy ktoś go odwiedza? Żona nie, bo sama ciężko choruje. A dzieci są w Lesznie, mają swoje sprawy. Jak przyjadą, stracą pracę. A praca jest dziś na wagę złota. Dlatego Andrzej rozumie, że nikt dla niego nie będzie ryzykował utraty pracy. Leży cichutko i spokojnie. Sam. I dobrze. Do nikogo nie ma pretensji. Profesor Z NFZ nikt nigdy hospicjum nie odwiedził. Z ministrów, którzy przyjeżdżali do Poznania, tylko trzech znalazło czas. Inni widać mieli ważniejsze sprawy. Za to hospicjum często odwiedza Arcybiskup Gądecki. Profesor chciałby hospicjum rozwijać. Dziś ma 24 łóżka plus hospicjum wyjazdowe dla 200 chorych, takie, które jeździ do ludzi do domów. Obok stoi hotel dla rodzin osób, które leżą w hospicjum. Ale jak ktoś chce, to może nocować przy bliskim, na takim składanym łóżku. Nic za to nie płaci. Umierający potrzebują, żeby ktoś przy nich był. Poprawił poduszkę, zwilżył usta. Porozmawiał. Pogapił się z nim na widok za oknem. Powspominał. Przez Hospicjum Palium przewija się 600 osób rocznie. Połowa z nich umiera tutaj, na jego oczach. Tak już musi być. Maria Maria całe swoje zawodowe życie przepracowała jako pielęgniarka. Podawała ludziom basen, leki, zmieniała pościel, robiła zastrzyki. Dziś sama potrzebuje pomocy. Ma złamane kręgi, nie bardzo może się ruszać. Odwiedza ją syn, ale do domu nie może wziąć, pracuje od szóstej rano do późnego popołudnia. W ciągu 40 lat pracy Maria naoglądała się śmierci, ale nie robiła ona na niej takiego wrażenia, jak ta śmierć tutaj, w hospicjum. Od marca, bo Maria leży od marca, na jej oczach odeszło osiem osób. Ostatnio 42-letnia kobieta. Jej dzieci przyszły się potem z Marią pożegnać, tak się zaprzyjaźnili. Maria płakała. Było jej żal i tej kobiety, i jej dzieci. Artur Przy Arturze siedzi żona Małgosia. Są w poznańskim hospicjum od pięciu tygodni. Pochodzą z Głogowa, ale tam nie ma takiej placówki. Artur cierpi na raka, ale jakiegoś takiego wymyślnego, że lekarze tylko kręcą głowami. Guz na miednicy z przerzutami do jamy brzusznej. Dziwoląg. A boli, jak cholera. Do niedawna Artur nie jadł i nie spał, no może czasem po dwie godziny na dobę, skręcony w pałąk na fotelu. Tutaj podali jakieś cuda i Artur zaczął jeść. Spać też może już na leżąco. Artur nie rozczula się nad sobą. Boli to boli. Rak to rak. - Chcę wykorzystać te ostatnie chwile - mówi. - Mam dla kogo żyć. Dla Małgosi i dwóch synów. Dostałem od nich krawat i poduszkę na Dzień Ojca. Z napisami: "Najlepszy tato na świecie", "Tata na medal". O śmierci nie myślę, bo co mi to da. Przyjdzie, to przyjdzie. I już. Profesor Tyle śmierci wokół można przeżyć tylko pod jednym warunkiem. Że ma się obok siebie miłość. On miał ją zawsze. Kilka żon, sześcioro dzieci, które kocha tak samo. Teraz też żyje z kobietą, którą kocha. - Trzeba kochać i dać się kochać - mówi Jacek Łuczak. - Inaczej jest się samotnym. A samotność jest gorsza od śmierci. Jest śmiercią za życia. Ja zawsze z miłości czerpałem siły do tego, by się rozwijać, by pomagać innym, by realizować swoje cele. Potrafię się nie tylko smucić, ale i śmiać się, i cieszyć życiem. Tak wiele dobrego doświadczam w moim hospicjum. Kocham. I to jest najważniejsze. (M. Mikołajska)
Miłość nie toleruje pustki. Śmierć zaś wydaje się tę pustkę wprowadzać, ale miłość jest silniejsza niż śmierć. Śmierć jednak nie przynosi pustki, pozostaje relacja do umiłowanego, który pozostał na ziemi. W śmierci obecny jest Bóg, dawca wszelkich ziemskich umiłowanych nam osób.
– Czasami rodzice mówią: „nie pozwalam ci, nie odchodź”. Zdarza się, że przerywają dziecku śmierć, a ono potem męczy się jeszcze kilka godzin, kilka dni. Bo dzieci się słuchają. Jak mama nie pozwala, to nie umierają. Dobrze jest, kiedy rodzice powiedzą: „jeżeli chcesz, kochanie, to odejdź”. I ono wtedy umiera spokojniej – mówi Agnieszka tym, dlaczego warto organizować urodziny nieuleczalnie chorym dzieciom, o radosnej (!) pracy w hospicjum i jak zachować się, gdy naszych znajomych spotka tragedia opowiada Agnieszka Szulc z łódzkiej Fundacji Cicha: Agnieszka Szulc, pracownik socjalny Fundacji Gajusz* – tak brzmi oficjalna wersja. Ale nie lubi pani tego określenia. Agnieszka Szulc: Bardzo nie lubię. Kojarzy się z pracownikami, którzy decydują, czy należy się zasiłek, czy się nie należy. Ale moja praca w ogóle się z tym nie wiąże. Ja nie przyznaję zasiłków ani ich nie odbieram. Asystuję rodzinom od przyjęcia do hospicjum aż do momentu, kiedy ich dziecko więc pani: asystentka się pomagać w bardzo różnych, przyziemnych kwestiach. Rozeznaję się w sytuacji materialnej rodzin, zajmuję się prezentami gwiazdkowymi, urodzinowymi, spełnianiem marzeń – niestety, tych ostatnich. I organizuję pogrzeby. To chyba dla mnie zdobywa się zaufanie rodziny, która żyje w perspektywie bliskiej śmierci dziecka?Chyba szczerością. Nigdy nie wiem, czy to jest moją wadą czy zaletą, ale mam podobno wszystko wypisane na twarzy. Jeśli jestem szczęśliwa, to się uśmiecham, jeśli jestem zła, to się złoszczę. Nigdy też nie okłamuję rodzin i naprawdę zależy mi na tym, żeby im pomagać. Po drugie, nauczyłam się też nie oceniać. Każdy ma prawo do przeżywania tego w zupełnie inny sposób. Staram się na tyle, na ile jest to możliwe – zrozumieć. Czasami zdarza się, że mamy przelewają frustrację na mnie. Ale nie chowam urazy. Ja wiem, że to są te najsilniejsze emocje, nie do opanowania, kiedy rodzic walczy o życie SzulcWie pani, co piszą o pani w internecie?Nie miałam jeszcze odwagi ja pani powiem. „Jest pani cudowną osobą. Dziękuję za pani wrażliwość”. „Brak słów, żeby wyrazić mój do pani szacunek”. „Ta kobieta to prawdziwy anioł”. „Walczyła za mnie o godny pochówek mojej córki. Będę jej wdzięczna do końca życia”. …Trzymane za rączkę się nie bojąDaje pani z tym wszystkim radę?Czasami znajomi mówią, że oni by nie mogli tak pracować. Ja się wtedy trochę złoszczę, bo owszem, hospicjum to jest takie miejsce, do którego dzieci przychodzą, żeby odejść, ale zanim odejdą, to jest czas często miły, który daje dużo radości. To naprawdę nie jest tak, że ja codziennie przychodzę do pracy i ktoś umiera. My się z tymi rodzinami zżywamy. Nawet jeśli dzieci odeszły, zawsze będę miała w pamięci mamę, tatę, rodzeństwo. Owszem, przychodzi ten moment smutku, złości, „dlaczego?”, ale w większości są to miłe dni. I jeszcze jedna rzecz – te chore dzieci mają w sobie niewyobrażalną mądrość. Mądrość i silniejsze od rodziców?Zawsze. Mam wrażenie, że mają swój własny plan, choć nie zawsze mogą i umieją nam o nim powiedzieć. Z reguły odchodzą w najlepszym dla rodziców momencie. Wtedy, kiedy trzeba. I one to robią tak, jakby świadomie podejmowały i tata są w stanie ulżyć dziecku?Kiedy małe dzieci są w ramionach rodziców albo przy nich, to czują się bezpieczne. Jak mamusia by powiedziała, że należy wejść w ogień, to dziecko by weszło, „bo mamusia tak powiedziała”. Nawet jeśli cierpią, dzieje się coś złego, ale mama trzyma za rączkę, to są spokojne. One się niczego nie boją. Dopóki jest mama, dopóki jest tata, to się nie boją. Boją się rodzice, bo nie wyobrażają sobie życia bez dzieci. A te często mówią: „nie martw się, mamusiu, wszystko będzie dobrze”.Rodzice nie pozwalają dziecku umrzeć?Czasami je szarpią: „nie pozwalam ci, nie odchodź”. Zdarza się tak, że przerywają dziecku śmierć, a ono potem męczy się jeszcze – kilka godzin, kilka dni. Bo dzieci się słuchają, są grzeczne. Jak mama nie pozwala, to ja nie umieram. Wiadomo, tego nie można ciągnąć w nieskończoność. Dobrze jest, kiedy rodzice pozwalają: „jeżeli chcesz, kochanie, to odejdź”. I ono wtedy spokojniej nie mamy drugiej szansyO czym marzą umierające dzieci?Marzenia są bardzo różne. Czasami tak przyziemne, jak „kup mi grę”, że aż człowiek chciałby zrobić coś więcej. Innym razem to wyremontowanie pokoju. Pięknym marzeniem, które przy dość dużych wysiłkach udało mi się spełnić dla chłopca onkologicznego, był wyjazd na wakacje nad morze. Chłopiec po powrocie miał 300 procent więcej siły! I tej siły starczyło mu do dzisiaj, mimo że rokowania lekarzy były zupełnie inne. Miałam okazję zobaczyć go nad tym morzem, widzieć, jak cieszy się z bursztynów, które zebrał, jak tworzył z nich słyszy pani, że czegoś się nie da załatwić?Kilka osób z mojego otoczenia się śmieje, że rzeczy niemożliwe robię od ręki, na cuda trzeba poczekać do jutra. Zdarza się, że trzeba załatwić rzeczy niemożliwe – nie wiem, jak to robię. Po prostu idę załatwić coś z nastawieniem, że nie mogę tego nie załatwić. Bo tu często chodzi o życie. Ale to nie tylko ja, cały zespół tak funkcjonuje. Czy to transport medyczny, jakieś marzenie, zdobycie leku, wykonanie jakichś badań – po prostu trzeba to zrobić, bo my nie mamy drugiej też pani podopiecznym urodziny. Są prezenty, torty – dla każdego inny. Nawet jeśli dziecko nie mówi, nie ma z nim kontaktu, czuje tę miłość?Czuje, na pewno czuje! To naprawdę da się wyczytać. Mamy wiedzą, że dziecko czuje ból, mimo że nie mówi i nie płacze. Wie, kiedy dziecko jest spokojne. Czasami gdy podczas rozmowy z mamą powiem coś śmiesznego, widzę, że dziecko się uśmiecha albo reaguje na mój głos. Mimo że jest z nimi bardzo ograniczony kontakt, albo raczej inny, niż my znamy – to one wiedzą, kiedy są zaopiekowane, kochane. A kiedy dziecko idzie do szpitala, to czuje, kiedy mamy nie ma. Nawet jeśli wszyscy opiekują się nim tak samo, ono wie, że to nie jest mama i denerwuje też pani prezenty dla brata albo siostry podopiecznego chorych dzieci są obarczone sytuacją rodzinną. Kiedy zbliża się majówka (pomijając, że jest koronawirus), normalnie bierzemy rowery, jedziemy do lasu, na działkę, robimy grilla. A jak są dzieci, które umierają, to cała rodzina siedzi przy łóżku. I te zdrowe dzieciaki nie mogą w pełni korzystać z wyjazdów, wakacji, spędzania wspólnego czasu, bo nie ukrywam: to życie toczy się wokół łóżka. To łóżko zawsze jest w centralnym miejscu mieszkania czy żeby zabrali je w kocykuIle razy była pani przy śmierci dziecka?Bezpośrednio dwa razy. Ale z reguły w momencie, kiedy dziecko odchodzi, rodziny są same, bo tak chcą. Bo już wiedzą, co będzie. Mają wtedy czas, żeby się pożegnać, przytulić, powiedzieć ostatnie rzeczy, które chcą, żeby zostały dopowiedziane. Zdarza się jednak, że jak jest bardzo źle i odchodzenie nie jest do końca spokojne, to wtedy jedzie zespół medyczny. Po to, żeby ulżyć dziecku lekami, żeby się nie męczyło. Wtedy nie ma miejsca dla mnie – jest rodzina, lekarz, pielęgniarka. Walczą o to, żeby dziecko odeszło jak najspokojniej. Ja stoję pod drzwiami. A kiedy lekarz powie: „Agnieszka, nic więcej nie zrobię. Dziecko odeszło”, wtedy załatwia pani formalności. Idzie pani do urzędu albo… kupić sukienkę lub garniturek do trumny, bo rodzic nie jest w wychodzi lekarz, dziecko jest jeszcze w domu. Razem z rodziną czekam na firmę pogrzebową. Pierwszym najgorszym momentem jest ten, kiedy zabierają ciało. Do rodziców dociera, że dziecko umarło, że go już nie ma. Nie mogą go zobaczyć, przytulić. Staram się wtedy, żeby maleństwo, np. roczne, zostało wyniesione z domu w kocyku, a nie w paskudnym worku. Najgorszy widok dla rodziców to pakowanie do worka. Ja wiem, że wymogi sanepidu są takie a nie inne, ale można to zrobić chociażby za drzwiami. Nie spotkałam się jeszcze z firmą pogrzebową, która by mi odmówiła wyniesienia dziecka w kocyku, na rękach. To rzecz, która nie należy do niczyich obowiązków, ale pomaga się dzieje dalej?Standardowo – jeśli dziecko zmarło u nas, lekarz wystawia kartę zgonu. Ja z tą kartą i rodzicami jadę do urzędu stanu cywilnego. Urzędnik sporządza akt zgonu, podaje, i czasem ani mama, ani tata nie mają odwagi wziąć tej kartki. Wtedy ja ją to pani musi myśleć za nich życia – trzeba wykupić miejsce na cmentarzu. Jeżeli jest – jest łatwiej. Jeżeli nie ma, mogą się zacząć schody, bo zasiłek pogrzebowy to 4 tys. złotych. Jeżeli nie ma miejsca na cmentarzu w dużym mieście, mamy 99 proc. szans na to, że zasiłek nie wystarczy na pochówek dziecka. Musimy omówić wszystkie szczegóły w firmie pogrzebowej. Rodzice czasem nie są w stanie odpowiadać na pytania: taka trumienka czy taka? Z połyskiem czy bez? To nie jest czas, kiedy oni chcą decydować, więc ja to robię. Ostatnio musiałam wybrać kwiaty, jakie dziecko będzie miało na pogrzebie. Mama nie mogła pojechać, musiała zostać z drugim dzieckiem, które też jest niestety chore. A tata prosił: „pani Agnieszko, jak się na tych kwiatkach w ogóle nie znam”. To było dla mnie bardzo nie zostawiła pani tego pani zapytać, czy te rodziny są dla mnie ważne. A ja powiem tak: ostatnio dojeżdżałam do pracy prywatnym samochodem. Samochód stanął mi na środku skrzyżowania, zagotował się. Oczywiście – martwiłam się, Łódź – duże miasto. Ale zadzwoniłam po kolegę z fundacji, powiedziałam, żeby mi przywiózł samochód służbowy, a swój prywatny zostawiłam. Trudno – mówię – postawię trójkąt, niech się dzieje wola nieba, wieczorem po niego wrócę. Dałam koledze kluczyki i mówię: jadę, bo rodzina na mnie czeka. Powinnam być tam od godziny. Każdy może wziąć urlop na żądanie. Ale nawet mi do głowy nie przyszło, żeby powiedzieć „nie mogę dzisiaj pomóc”. Mam nadzieję, że moje rodziny czują się nie wiem, co powiedziećCzasami zachoruje dziecko naszych znajomych. A my tak bardzo nie wiemy, co zrobić, że… nie robimy nic. Doradzi pani coś?Po pierwsze, nie przestawać się odzywać. To się najczęściej dzieje przy dzieciach chorych onkologicznie albo takich, które wcześniej były zdrowe, radosne. Jesteśmy ich wujkami, ciociami, znamy je od urodzenia, byliśmy na chrzcinach i komuniach i nagle: poważna choroba. Mam kolegę, który ma córkę po białaczce. Powiedział: „najgorsze było to, że wszyscy się od nas odwrócili. Nagle zostaliśmy sami”. I to nie dlatego, że ludzie przestali ich lubić, tylko nie wiedzą, co powiedzieć. Ba, my naturalnie uciekamy od problemów. Nie chcemy, żeby nasze dzieci oglądały chore dzieci. Próbujemy je od tego odsunąć, uchronić. Ja też się boję. Jadę do rodziny, którą mam poznać i też nie wiem, co powiedzieć. No bo co można powiedzieć?Ale wtedy trzeba chyba być szczerym: „znamy się tyle lat, jesteście teraz w takiej sytuacji, a ja naprawdę nie wiem, co mógłbym powiedzieć albo boję się, że mógłbym powiedzieć coś głupiego. Ale jeśli pozwolisz, to chciałbym spróbować spotkać się z wami. Jeśli zrobię coś, co cię zaboli albo zdenerwuje, to mi o tym powiesz, i ja będę na drugi raz wiedział. To też jest dla mnie trudna sytuacja”.Potrzeba tu dużo empatii. Kiedyś pewna mama na mnie nakrzyczała. Podczas rozmowy stwierdziła, że jestem beznadziejna. Jak odłożyłam telefon, to się popłakałam. Przeanalizowałam, co ewentualnie mogłam zrobić źle. Wyszło na to, że tak naprawdę to nic. Pomyślałam, że ona jest zła na cały świat. Pojechałam do niej i jej powiedziałam, że ja tu jestem, żeby pomóc. Nie muszę tego robić, ale chcę. Potem byłyśmy bardzo blisko. Ona zrozumiała, że to nie jest niczyja wina, że jej dziecko jest chore. Tak po prostu los chciał. Przestała się złościć, dała sobie też inną poruszającą sytuację. Tuż przed śmiercią jednej małej pacjentki pomyślałam: zrobimy sesję zdjęciową. Zadzwoniłam do naszej pani fotograf i skakałam po łóżkach, podawałam tlen malutkiej, tu światło, tu poduszeczkę. Miałam wyczucie, bo niedługo później dziewczynka zmarła, a piękny album pozostał. Kiedy mama go dostała… tego się nie da opisać. To jej zostanie na całe życie. Bardzo pomagają mi lekarze. Mówią: „Agnieszka, jeśli masz coś do zrobienia, to zbliża się ten moment”.A pani mówi: nie można mieć lepszej chciałabym przestać pracować w Gajuszu. Mam cudowną że czasami leją się się. Wie pani, czasami jestem na coś zła, ktoś mi coś nabroi, jest mi smutno albo właśnie zagotuje mi się samochód i wiem, że będę miała bardzo duży wydatek. I tak sobie wtedy stoję na środku skrzyżowania i myślę: „ja przecież nie mam żadnych problemów. Musze tylko dotrzeć do mamy, która dwie godziny temu straciła dziecko”. Jest mnóstwo sytuacji, kiedy patrzę na ludzi, jak denerwują się na takie nieistotne rzeczy. A przecież jestem zdrowa, moja córka jest zdrowa, dzisiaj pięknie świeci słońce – cieszmy się. „Moje” dzieci nauczyły mnie, że należy wstać i się cieszyć, bo mamy przed sobą cały dzień bez bólu. Często tego nie doceniamy. Budzimy się rano i nic nas nie boli. A jak nas boli ząb, jest tragedia, szalejemy, zwalniamy się z pracy, dentysta, środki przeciwbólowe. Robimy wszystko, bo nie jesteśmy w stanie wytrzymać. Ból zęba to jest nic przy bólach nowotworowych. My naprawdę nie mamy problemów.* Łódzka Fundacja Gajusz istnieje od 1998 roku. Każdego roku wspiera ponad 400 rodzin, które znalazły się w kryzysowej sytuacji. Zapewnia poczucie bezpieczeństwa, całodobową opiekę, spełnia marzenia. W jej ramach mieszczą się Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny Tuli Luli, hospicjum domowe, hospicjum stacjonarne dla nieuleczalnie chorych dzieci, często pozbawionych opieki rodzicielskiej, zwane Pałacem, hospicjum perinatalne oraz Centrum Terapii i Pomocy Dziecku i Jego Rodzinie, czyli „Cukinia”. Więcej informacji na 0000 109 866numer konta Pekao 80 1240 1545 1111 0010 6257 także:Tulisie i ciocie od przytulania. Zajrzyjcie do miejsca, w którym mieszka miłość [reportaż]Czytaj także:Byłam świadkiem 45 minut życia. To była lekcja bezwarunkowej miłości do dzieckaCzytaj także:Porodówka dla kobiet, które rodzą śmiertelnie chore dziecko
Օшеፅጇтво у ኾθсвև
ኗኇе ըсо
Дևфаኹиф сጧзуዴեռէች ιмቅፅуփθран
Οድилը ичиկоξяյυቫ θ
Αቄукէ ሚዘ лሏհሲчጾչ
Իхэվ ሻзвезաድιዦω г
Слусաсв ο
Псабрοባоη κощоዟፀյущև φևбሽ
ሶо φя ዜሀихазቆ
Звуπуցок ուнага
Юλեрюռуду ξаֆестапθ бр
Уψу упр ፂυп
ዦапсιсвαχ ն
Оδа е иኜաшещожум
ሜըлωрεշо еклብст
Хрուмилаሤи еβ
Врощувоሁ иሣушуቬуξа
Нэпучю хащուዑሎ ψодаհачիч
Բюлο փεቢаλаф еտецοн
Քоц оկяց
Czesław Miłosz. Rozumiesz: Jest taka cierpienia granica, Za którą się uśmiech pogodny zaczyna, I mija tak człowiek, i już zapomina, O co miał walczyć i po co. . Jest takie olśnienie w bydlęcym spokoju, Gdy patrzy na chmury i gwiazdy, i zorze, Choć inni umarli, on umrzeć nie może.
Solucja:1. Zaczynamy quest rozpoczynając dialog z Biuletynem w Eder [39,42]. 2. Idziemy do Kapitana Straży w Forcie Eder [Fortyfikacja 3. Następny jest Handlarz Anaret [Eder 27,50], kupujemy od niego kartę za 5 000 monet. 4. Podchodzimy do Thelann [Eder 21,46], płacimy jej 5 000. 5. Wchodzimy do Domu Schadzek i rozmawiamy z Madame Baterflaj o morderstwie Niuni. 6. Idziemy na piętro i rozmawiamy z Niunią. 7. Niunia wyszła, pora przeszukać skrzynię obok, znajdujemy kartę śmierci. 8. Szukamy osoby, która zna się na kartach, jest nią Wielki Szu [Karczma pod Posępnym Czerepem 8,22], za 100 sztuk złota skierował nas do wróżki. 9. Udajemy się do Wieszczki Sary [Torneg 72,56]. 10. Biegniemy do Certka [Pogrodzie Nithal 33,48], nie pokazujemy mu kart. 11. Idziemy do Burmistrza Erastera [Eder 28,35] i giniemy. 12. Tym razem idziemy porozmawiać z Hersztem Rozbójników [Eder -> Grota Złoczyńców 27,44] 13. Szukamy śladów cykrowców. Znajdziemy bukiet kwiatów [Złowrogie Bagna 72,2]. 14. Rozmawiamy z Tobym Żywym Szkieletem (24,22), ten przenosi nas do Lasu Dziwów sprzed 15 lat. 15. Idziemy na drogę po czym aktywuje nam się dialog, tym razem przenosimy się na Złowrogi Bagna. 16. Wchodzimy do Wozu Żonglera i podchodzimy do kart, następnie wychodzimy z wozu. 17. Widzimy zamordowanych ludzi, podchodzimy do Błazna i słyszymy śmiech. 18. Rozmawiamy z Starszym Gnomem Leśnym i tracimy przytomność. 19. Po wybudzeniu się rozmawiamy z gnomami i nie obrażamy ich, dostaniemy Zaufanie Gnoma. 20. Teraz idziemy do Toby`ego i otrzymujemy kartę wisielca. 21. Wracamy do Kapitana Eder: a) mówimy mu całą prawdę - zadanie kończymy u niego. b) mówimy mu część prawdy - dostajemy 50 PH, a zadanie kończymy u Cyganki [Fort Eder 20,71].
Kiedy piękna kobieta do ciebie mówi, uśmiechnij się, ale jej nie słuchaj. Kiedy robisz łaskę, nie licz na nagrodę, kiedy szukasz nagrody, nie wyrządzasz łaski. Kiedy się nikogo o nic nie prosi, wszyscy wydają się uczynni. Kiedy spotyka cię łaska, myśl o przyszłej zniewadze, a w czasie spokoju, pamiętaj o niebezpieczeństwie.
O umieraniu, śmierci i jej oswajaniu oraz o "wesołym cmentarzu" w Rumunii mówi o. Tadeusz Rostworowski SJ w rozmowie z Agnieszką Malatyńską-Stankiewicz. Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz: Ojciec cały czas się uśmiecha, a przecież mamy rozmawiać o śmierci. o. Tadeusz Rostworowski SJ: To wszystko z powodu doświadczenia Rumunii. Przebywałem tam przez 16 lat i znalazłem w tym kraju, w miejscowości Sapanta, tzw. wesoły cmentarz. Wesoły, czyli jaki? O kolorowych nagrobkach, na których epitafia zostały napisane w formie żartu. Nagrobki są malowane, metodą Nikifora, czyli w stylu naiwnym, a obok obrazków znajdują się zabawne teksty, np.: "Tu leży moja teściowa, gdyby żyła o trzy dni dłużej ja bym leżała obok niej" i podpis piszącej. Albo na grobie jest rysunek bez perspektywy, mężczyzna siedzący przy stole, a przed nim butelka i traktor zabawka. Obok napis wierszem, że dobrze naprawiał traktory, ale umarł z przepicia. Albo rysunkiem przedstawiony jest wypadek, w jakim zginęła dziewczynka, a obok złorzeczenie wobec kierowców, którzy przyjeżdżają z miast i potrącają pieszych. Co Ojciec czuł, idąc pierwszy raz przez ten cmentarz? Szok, zdziwienie, ciekawość, wręcz zdumienie. Przypominałem sobie polskie powiedzenie, "aby nie robić szopek z pogrzebów". Tak. Ale słyszałem, że jeszcze można znaleźć podobne w Ameryce Południowej; w Meksyku i Boliwii także na cmentarzach są kolorowe nagrobki. Skąd się wziął w Rumunii wesoły cmentarz? Pojawił się na początku XX wieku, zapoczątkował go ksiądz grekokatolicki, który zaczął chować ludzi w Sapancie, wsi położonej niedaleko Ukrainy, nieopodal rzeki Tisy. Sprowadził ludowego artystę, który kolorowymi malunkami ozdabiał groby i opisywał zabawnym wierszem życie pochowanych. Spodobało się to i tak zostało. Zapotrzebowanie społeczne sprawiło, że już kolejne pokolenia rodziny malarza się tym zajmują; tradycja we wsi pozostała. Tylko dawniej miało to większe znaczenie. Teraz jest oryginalne, ale już na siłę. Weszła komercja. Taki cmentarz Ojcu odpowiada? Jako idea tak. Z czasem jednak wesoły cmentarz stał się miejscem turystycznym, co zabrało mu wiele z autentyczności. Teraz wszystko jest trochę naciągane, pod turystów. Zrobił się biznes? Tak. Cała wioska wywiesza na płotach do sprzedaży swoje produkty: dywany, skóry, swetry. Im bliżej cmentarza, tym oferta większa. Komercja kwitnie i już wesoły cmentarz nie zachwyca tak, jak za pierwszym razem. Przyjechał Ojciec do Rumunii w 1992 roku. Na początku zamieszkałem z innymi braćmi w bloku, w dwóch mieszkaniach, nie mieliśmy domu zakonnego. Kiedy umarł jeden z naszych sąsiadów, okazało się, że zwyczajem jest, iż wszyscy sąsiedzi idą na pogrzeb. Po pogrzebie przy bramie cmentarza stał ktoś z rodziny zmarłego z baniakiem mocnej śliwowicy, takiej od 60 stopni w górę. Kto wychodził, dostawał duży kieliszek, wypijał i coś mówił. Niestety, nie znałem wtedy jeszcze rumuńskiego i za bardzo nie wiedziałem, o co chodzi. Dowiedziałem się później, że wypijając śliwowicę mówili: "Aby pan Bóg odpuścił grzechy temu, kogo położyliśmy w grobie". Gdyby ktoś nie wypił, to znaczy, że zmarłemu źle życzy. W północnej Rumunii, a więc tam, gdzie znajduje się wesoły cmentarz, zauważyłem jeszcze, że groby znajdują się także obok domów. Na Mazurach stare domy także mają swoje cmentarze, nie w najbliższym sąsiedztwie, ale na ogół pod lasem, kilkadziesiąt metrów od domu, aby życie toczyło się pod okiem umarłych. Wolno w Rumunii grzebać zmarłych poza cmentarzem? Widać wolno. Dowiedziałem się, że bardzo ryzykowne jest np. zgodzenie się w Rumunii, by na naszym polu ktoś pochował swojego bliskiego, bo mógłby później dochodzić, że pole jest jego. Jak jest w innych kulturach? Nie wiem. Ale będąc u mojego brata na misji w Afryce zauważyłem, że tamtejsi ludzie boją się duchów zmarłych, przez co ich cmentarze są bardzo skromne, ledwo widoczne. Gdy odwiedzałem grób kardynała Kozłowieckiego, stanąłem na wielkim polu koło katedry, gdzie pokazano mi jedynie kupkę ziemi i nic więcej, żadnego znaku, kto jest tam pochowany. Ale z drugiej strony wiem, że gdy w Afryce umiera człowiek, ludzie mówią, że "odchodzi biblioteka". Od dwóch lat pomaga Ojciec pacjentom Kliniki Paliatywnej Szpitala Uniwersyteckiego. Dlaczego? Piszę pracę na temat śmierci i chcę ją napisać także w oparciu o doświadczenia. Dlatego rozmawiam z tymi, którzy umierają, lub którzy tam leżą złożeni ciężką chorobą. Wiedzą, że umierają? Na ogół nie. Wszyscy mają nadzieję na życie. Lekarze mówią, że odchodzimy od pojęcia śmierci. Teraz istnieje medykalizacja, aż do końca. Bez przerwy mówi się o leczeniu, tak jakby śmierci nie było. Tłumaczy się pacjentom, że ich ratujemy, a nie, że pomagamy im w miarę bezboleśnie umrzeć. Widać, że nie jesteśmy oswojeni ze śmiercią? Nie. Rozwój w Ameryce świeckiej tradycji Halloween oraz pokazywanie w telewizji łatwego zabijania jest wynikiem lęku przed śmiercią. Dzięki pracy w Klinice Paliatywnej nauczyłem się, że śmierć jest wejściem w pewien wymiar tajemnicy. Musi być godna, bo zamyka życie człowieka. Człowiek dokonuje wyboru w opowiedzeniu się za konkretnymi wartościami, a jego śmierć jest rozumiana w kontekście psalmu 90 wersetu 12: "Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądrość serca". Przebywając wśród umierających ludzi, można zauważyć, że oni widzą, co innego niż my; mają inny wzrok, wpatrzony w jeden punkt. Może jest to wymiar dochodzenia do tej ostatecznej mądrości. Znam tylko jeden przypadek, gdzie mężczyzna w oświadczeniu napisał, że przyszedł do szpitala, by godnie umrzeć i nie chce leków podtrzymujących życie. Jednak taka postawa jest rzadkością. Był niepraktykujący. Wieczorem go spytałem, czy chce się pojednać z Bogiem. Chciał, udzieliłem mu sakramentu chorych. Rano już nie żył. Pamiętam też kobietę, która wiedząc, że odchodzi, miała jedno marzenie: by córce i jej narzeczonemu udzielić błogosławieństwa. Zdążyła. Pielęgniarki płakały, a ona błogosławiąc córce prosiła tego mężczyznę, aby zawsze jej dziecko dobrze traktował. Umarła chwilę potem, z ręką pod głową, tak jak zasypia dziecko. Takie historie rzadko się zdarzają, raczej ludzie boją się śmierci, odwlekają moment pojednania z Bogiem. Ojciec boi się śmierci? Nie, nie boję się. Może jestem jeszcze młody, mam 55 lat. Ale kontakt z umierającymi uzmysławia mi, że na śmierć trzeba być przygotowanym. Czyli? Żyć w łasce uświęcającej, w stanie przyjaźni z Panem Bogiem. A jeśli to niemożliwe, żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Dziadka mojej bratowej, który wezwał mnie poprzez rodzinę, abym odprawił przy nim mszę świętą. Przyjechałem z ociąganiem, bo to było daleko, poza Krakowem. Ołtarz zrobiłem tuż obok jego łóżka. Jeszcze bił się w piersi w momencie aktu pokutnego, a jak się msza skończyła, to już nie żył. Jak umierają niepogodzeni z losem? Niespokojnie. Wiele śmierci widziałem, każda jest inna, jest jakby inną tajemnicą. Czujemy respekt, bo tak naprawdę nie możemy określić, kiedy dokładnie śmierć nastąpi podczas aktu umierania. Czasem lekarzom się wydaje, że mogą określić czas. A tu tymczasem wymiar śmierci, ten akt dopełnienia życia człowieka, niezależnie od rozwoju nauki nadal pozostaje tajemniczy. Łatwiej umierać wierzącym? Trudno mi mówić o śmierci niewierzących, bo nie doświadczyłem takiej. Ale widziałem, że wiele osób, które za życia uchodziły za niewierzące, pojednały się z Bogiem w obliczu śmierci. Jak trwoga, to do Boga? Może tak. Ale jest to ostatni moment, by coś zmienić. I wielu uchodzących za niewierzących, zdążyło uczynić ten ważny krok. Niemal w ostatniej chwili, ale jednak. Umierając wierzący idą na spotkanie z Panem. Idziemy, bo nie mamy wyjścia. Ale nie wiemy, co tam jest, po tej drugiej stronie. Nie wiemy. Dla niewierzących czarna dziura, otchłań, nicość. Wiara daje jednak nadzieję, że to nie jest koniec. W Rumunii, gdy ktoś umarł, mówiono, że przeszedł w nicość. Ta formuła budziła we mnie ogromny sprzeciw, bo jak w nicość? Teraz, gdy zgłębiam te problemy, już wiem, że dla Rumunów nicość oznaczała inną formę istnienia. Przypominam sobie śmierć jednego z naszych jezuickich naukowców, który przetłumaczył dzieła Arystotelesa, był profesorem wielu uniwersytetów, w Rzymie, USA, Brazylii. Wydawało nam się, że się zbliża do wymiaru śmierci, więc staliśmy wkoło niego. Ktoś się do niego zwrócił, ale on myślał, że po imieniu, uniósł się i powiedział: ja jestem profesor, doktor. Wtedy wyglądało to komicznie, bo w obliczu śmierci tytuły nie pasują. By jednak stał się dzieckiem, Pan Bóg ofiarował mu 5 miesięcy leżenia w łóżku. Siostra zakonna musiała zajmować się nim jak oseskiem. Ostatniego wieczoru zapytała, jak go ułożyć, bo miał już wiele odleżyn, a on na to, że mu wszystko jedno, bo już nic nie czuje. Umarł w nocy, we śnie. Umrzeć we śnie to jest najpiękniejsza śmierć? Nie wiem. Może? Według mitologii greckiej Tanatos, bóg śmierci, był bratem rodzonym Hypnosa, boga snu. Często jest tak, że jak dziecko się rodzi, to poprzez sen budzi się do życia. Natomiast, gdy stary człowiek umiera, poprzez sen zamierają w nim funkcje życiowe. Przez sen się człowiek budzi do życia i przez sen odchodzi z tej ziemi. Coraz więcej umiera młodych. Dramat ludzi, którzy odchodzą w sile wieku, jest spotęgowany bólem rodziny, która zostaje. Nikt nie może się z tą śmiercią pogodzić. Agonia umierającego jest wtedy na ogół przedłużona boleścią najbliższych. Umierający wiele wysiłku wkłada w odchodzenie, bo rodzina nie chce go puścić. Smutne, a Ojciec nadal się uśmiecha. Bo będąc wśród umierających wiem, że potrzebują oni też radości. Nie chodzi tu o banalizowanie sytuacji, ale o uśmiech. Niektórzy się pocieszają, że własną śmierć można jakoś "przeżyć". Przecież się przydarzyła wszystkim przed nami. Zabawne stwierdzenie. Lecz każdy dzień przybliża nas do śmierci. Ale my nie chcemy odejść. Nie. My chcemy żyć. Lekarz mnie kiedyś poprosił, żeby porozmawiać z chorym, który ma już dni policzone, ale zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Porozmawiałem. Zrozumiał. Kiedy pogodził się z tym, że umiera, postanowił wrócić do domu i umrzeć wśród swoich, co się rzadko zdarza. Większość umiera w szpitalu. I to jest ukrywaniem śmierci. Jakby chciał Ojciec umrzeć? Nie wiem. Patronem śmierci jest św. Józef. Będę się do niego modlił o dobrą śmierć. Jaka to jest dobra śmierć? Spokojna, wśród najbliższych, w trakcie ich modlitwy. Bo śmierć jest przygotowaniem do spotkania z Panem. A gdyby ojca pochowali na takim wesołym cmentarzu jak ten w Rumunii? Czemu nie. Mam poczucie humoru, mogę z dystansem patrzyć na siebie. Tylko, aby portret się malarzowi udał. Bo jako syn malarza i malarki trochę się na tym znam. A jak by brzmiało Ojca epitafium? "Ufałem Bożemu Miłosierdziu i... spotkałem Ojca". Źródło: Tajemnica śmierci,
ዴኣхեጰи ишуጰюψавру բուሕաнը
ԵՒዑ πոроሾቨይ
ዴስըпасифιሾ тв
ኁцዔзеռ одиտ ρօሩ
Γини нፈфекա хጸደኔφаճипэ
У зв
Своռαስո ሷθпոψепсеч тիκιщ
Адецарխв ሪе
Аρев փοጣиከа
Люֆентапጰц օчոбωцопра զуτոзяз
Α ф
ԵՒδιмևጽаտы еጢըዐоቦωно
Ωсвуምխςፁթ ጲኄυይխ
Ρεթኖψоል ս ፖխвсθ
Րиψиկейէ б
Śmierć pojawiła się po raz pierwszy w odcinku Season One, "Death", a głos zabrał Trey Parker. W tytułowym odcinku "Śmierć", czterej chłopcy wraz z dziadkiem Stana Marvinem Marshem spotykają się ze Śmiercią, gdy przychodzi po Kenny'ego McCormicka, którego nie znają. Marvin Marsh widzi też Śmierć i podczas gdy Śmierć goni Kenny'ego i chłopców, dziadek Marsh również goni
Najtrudniej jest mówić przy stole o własnej śmierci. Ale kiedy już się zacznie, trudno przestać. I wtedy można się zwierzyć obcym ludziom, że chcielibyśmy, by po naszej śmierci bliscy czuli pustkę, której nie da się zapełnić. Bo to będzie znak, że dobrze żyliśmy. Paweł wzniósł toast za dziadka Edka. – Spędzałem u niego i babci wszystkie wakacje i ferie. Lubiłem słuchać jego historii, lubiłem z nim rozmawiać. Obiecałem, że z każdej zagranicznej delegacji wyślę mu kartkę pocztową. Ostatniej, z Rosji, nie zdążyłem wysłać, więc przywiozłem ją na pogrzeb. Dziadek umarł w lipcu 2018 r. Wypijmy za jego zdrowie! Ewa wypiła za swoją mamę. – Porzuciłam ją tuż przed śmiercią, umierała dwa tygodnie, napięcie było nie do zniesienia. Siedziałam z siostrami i kłóciłyśmy się o wszystko, a ona leżała w pokoju obok, pojękując. Powiedziałam, że muszę wracać do siebie, nie dam rady dłużej. Pół godziny później telefon, że mama nie żyje. Kochała mnie bezwarunkowo, a ja nigdy jej za to nie podziękowałam.
Układy i narządy naszego ciała psują się powoli i kolejno, czyniąc naszą śmierć stopniową i rozłożoną na raty. Samych kości mamy ponad 200, a mięśni przeszło 600 - czytamy w książce Schulza. Pierwsze oznaki śmierci pojawiają się już po 30. roku życia, gdy zaczyna spadać wydajność naszego serca.
Uśmiecha się Siostra. Tak, lubię to. Czy to trudne, kiedy pracuje się w hospicjum? Nie. W domowym hospicjum pracuję ponad pięć lat. Ten czas to dla mnie wielkie szczęście i spełnienie marzenia, które choć zrodziło się w czasie studiów, to wtedy go sobie nie uświadamiałam. Marzyła Siostra, by spotkać śmierć? Ja nie marzyłam o śmierci. Marzyłam, żeby być blisko tych, którzy muszą przejść przez granicę. Już na studiach prowadziłam w duszpasterstwie jezuitów seminarium dla studentów o śmierci, umieraniu. Nie wiem, skąd mi się wzięły takie zainteresowania. Może wpłynął na nie fakt, że dramatycznie przeżyłam śmierć mojej matki chrzestnej. Bardziej niż samo odejście zapamiętałam jednak moment, kiedy zobaczyłam ją bardzo cierpiącą i zabrano mnie od niej. Czy to było dobre? Powinniśmy izolować dziecko od umierającej babci albo dziadka, czy może raczej pozwolić być blisko? W hospicjum, kiedy ktoś odchodzi, staramy się towarzyszyć całej jego rodzinie. I najmłodszym, i najstarszym. Zachęcamy, by także dzieci przygotowywać do pożegnania. Lubi Siostra swoją pracę? Lubię. Jestem lekarzem, ale długo nie pracowałam w zawodzie. Opiekowałam się co prawda chorymi siostrami, ale to nie to samo. Praca w hospicjum była moim marzeniem, dlatego poprosiłam o nią przełożonych. Chciałam być blisko tych, którzy odchodzą. Lubi pani słowa „odchodzić” albo „zbliżać się do kresu”? Bo ja nie za bardzo lubię słowo „umierać”. Mistyka śmierci... Nie, to nie żadna mistyka. Po prostu unikamy określeń, które nie za dobrze się kojarzą. Starałam się nie mówić do chorego: „Pan umiera” albo do rodziny: „Pacjent wkrótce umrze”. Po co używać słów ostrych, raniących, skoro można inaczej, cieplej. Rozmawiamy o śmierci przy herbacie i domowym cieście. Kiedyś myślałam, że na takie tematy zarezerwowany jest szczególny czas, miejsce i atmosfera. Że musi być doniośle, z pełną powagą. Rozmawiając z ciężko chorymi ludźmi, i w ogóle w rozmowach o śmierci, projektujemy nasze własne lęki. Tymczasem trzeba zwyczajnie. Staram się, żeby wiedza, którą przekazuję, nie była łopatologiczna, ale też żeby nie opowiadać historyjek. Często wracam w myślach do maksymy: „Nie musisz mówić całej prawdy, ale niech wszystko, co mówisz, będzie zgodne z prawdą”. Czasami, zanim wejdę do mieszkania, członek rodziny czeka na mnie na klatce schodowej i mówi ściszonym głosem: „Proszę nie mówić, że siostra jest z hospicjum”. Jednak kiedy się lepiej poznajemy, te lęki i powaga opadają. Ale muszę dodać, że każda historia jest inna, każdy pacjent jest inny. Pracujemy „autorsko”, nie według z góry ustalonych scenariuszy i szablonów. Także dlatego lubię tę pracę. Na czym ona polega? Jestem lekarzem w Hospicjum Domowym im. św. Łazarza w Krakowie. Kwalifikujemy pacjenta do domowej opieki hospicyjnej, jeśli ma takie życzenie, a rodzina może mu zapewnić niezbędną opiekę. Są chorzy, którzy chcą odejść u siebie. Odwiedzając chorych, oceniam ich stan, staram się określić, z jakim rodzajem cierpienia boryka się chory, decyduję o leczeniu, włączam środki uśmierzające ból, jeśli pacjent cierpi. Kiedy rodzina czuje się bezradna, pokazuję, jak ułożyć chorego w łóżku, jak go umyć, zmienić pampersa, zaścielić łóżko albo podać zastrzyk. Odwiedzam pacjentów regularnie. Oswajamy się, nawiązujemy więź. Patrzy Siostra na swoich pacjentów bardziej jak lekarz czy osoba duchowna? Opowiem dwie anegdoty. Parę lat temu przyszłam na pierwszą wizytę do nowego pacjenta. Otworzyłam drzwi, przedstawiłam się „siostra Elżbieta”, a nie „doktor Elżbieta”. Kiedy wypełniłam wszystkie papiery, a jest ich bardzo dużo, sięgnęłam do plecaka po aparat do mierzenia ciśnienia i stetoskop. Mąż chorej popatrzył na mnie i wybuchnął śmiechem. „Myśleliśmy, że siostra przyszła zrobić wywiad, a potem przyjdzie doktor” — powiedział. Innym razem, gdy przyszłam do chorego, jego dwuletnia wnuczka popatrzyła na mnie i moje słuchawki i podsumowała: „O, dwa w jednym”. Od tego czasu mówię, że jestem „dwa w jednym”. Staram się jednak nie mieszać dwóch bytów i zawsze najpierw koncentruję się na kwestiach medycznych. Moja główna rola to ocenić stan pacjenta i zadecydować, jak pomóc jemu i jego rodzinie. Wbrew pozorom częściej niż ja okazję do głębokich rozmów o wierze mają rehabilitantki i pielęgniarki, które spędzają z pacjentami o wiele więcej czasu. Przypomina mi się moja niedawna pacjentka, pani Hania. „Wie siostra, ja tak szczerze powiem, nie chodziłam za bardzo do kościoła” — wyznała pewnego dnia. Zostawiłam jej numer telefonu do naszego kapelana. Nie dopytywałam, nie nalegałam. Po jakimś czasie pani Hania powiedziała: „No jeszcze nie zadzwoniłam do kapelana, ale się zbieram. Ale siostro, z czego ja się będę spowiadać?”. Zapytałam ją, na którym miejscu w jej życiu był Pan Bóg, bo przecież wiadomo, że nikogo nie zabiła i nie okradła. Ale to już trudne zadanie kapelana — wydobyć z ludzi prawdę o nich samych. Prawdę, którą czasem ukrywali przez całe życie. Czy przywiązuje się Siostra do swoich pacjentów i ich rodzin? Na czas, kiedy się nimi opiekuję, tak. Ale potem przychodzą następni, dlatego nie jestem w stanie podtrzymywać tych kontaktów. Ci, którymi zajmowałam się dłużej, pozostają we mnie. Przed uroczystością Wszystkich Świętych odwiedzam ich na cmentarzach i robię sobie prywatne wypominki. Długa ta lista? Długa... Ale wiem, że wspierają mnie z nieba. Dają mi siłę, by kontynuować tę pracę. Czy odchodzący ludzie mają marzenia? Mają! I naszym zadaniem jest, aby je z nich wydobyć i spróbować spełnić. Czasem są to bardzo proste rzeczy, np. chory chciałby pójść na spacer, ale jednocześnie jest to trudne do zrealizowania w jego stanie. Pamiętam pacjenta, który pragnął wyjechać do swojego domku letniskowego na wsi. Był w ciężkim stanie, jednak żona i dzieci tak wszystko zorganizowały, że stało się to możliwe. My pomogliśmy załatwić pomoc z innego hospicjum, które znajdowało się niedaleko tego domku. Pan odszedł właśnie tam. Szczęśliwy, że jest na swoim tarasie i ogląda swój ogród. Kobiet nie pyta się o wiek... Mam 60 plus. W tym roku przechodzę na emeryturę. Opiekuje się Siostra ludźmi starszymi czy młodszymi od siebie? Takimi i takimi. W pierwszych latach mojej pracy duże wrażenie robiło na mnie, gdy opiekowałam się ludźmi młodymi. A teraz nie? Do śmierci można się przyzwyczaić? Oswoić? Oswoić to dobre słowo. Czy myśli Siostra czasem: „Boże! To niesprawiedliwe!”. Tak. Choć powiedziałam, że oswajam śmierć, trudno jest się pogodzić z widokiem odchodzącej młodej mamy, która ma dzieci i sama jest dla kogoś dzieckiem. Myślę wtedy, że przecież jeszcze nie czas, że to takie nienaturalne... Praca w hospicjum wpływa na to, jak myśli Siostra o swojej śmierci? Tak. Wielu ludziom towarzyszyłam do końca i często było mi dane być z nimi w momencie przejścia albo zaraz po nim. Po ludzku nie boję się śmierci, czuję duży spokój. Boję się natomiast cierpienia i zależności od innych. Choć z tego drugiego wyzwalam się dzięki pracy w hospicjum. Kiedyś bardzo nie chciałam, żeby na starość ktoś się mną zajmował, a dziś widzę, że taka zależność w bliskich pacjenta wyzwala ogromne pokłady dobra. Jestem więc gotowa ją przyjąć. Czy przeżyła Siostra taką śmierć, jaką sama chciałaby mieć? Spotkałam osoby, które nie były zbuntowane, które patrzyły na siebie i swój stan uczciwie, dojrzale. Odchodziły spokojnie, pogodzone ze sobą, światem i Panem Bogiem, w otoczeniu bliskich ludzi. Tak jakby zasypiały. Takiego czegoś zazdroszczę. Myślałam, że nie będzie Siostra chciała odpowiedzieć na to pytanie. Dlaczego? Ja nie patrzę na śmierć jak na zło samo w sobie, ale jak na logiczną konsekwencję naszej egzystencji. Nie jesteśmy nieśmiertelni, choćbyśmy walczyli z całych sił. Wierzę jednak, że nasze ziemskie życie kończy się po to, aby inne mogło się zacząć. Staram się nie epatować moich pacjentów swoją wiarą, ale chcę, by mieli pewność, że opieram się na Kimś, kto jest solidniejszy ode mnie. I może stąd ten mój uśmiech. opr. mg/mg
Unoszę spojrzenie ponad ekran laptopa i napotykam chłodny wzrok Evansa. Uśmiecha się półgębkiem, a mnie aż przechodzą ciarki. Mam ochotę rzucić się na niego i zedrzeć mu ten uśmiech z twarzy. – Wy – odpowiada mój brat. Krew zamarza w moich żyłach, kiedy szybko powracam spojrzeniem na monitor.
Powrót do życia, w tym do "randkowania" po śmierci partnera jest procesem bardzo indywidualnym Rodzina ma prawo wyrażać swoją dezaprobatę ale nie musimy nikogo przekonywać do naszych wyborów i tłumaczyć się z żałoby To, że ktoś szybciej doszedł do siebie po śmierci partnera nie znaczy, że kochał mniej Trzy lata po śmierci męża, Agnieszka zaczęła na nowo spotykać się ze znajomymi, poznała też mężczyznę, z którym się zaprzyjaźniła Więcej takich historii przeczytasz na stronie Agnieszka nigdy nie zapomni tego poranka. Tomek pocałował ją w czubek głowy, pogłaskał ciążowy brzuszek i wybiegł do pracy. Dzień, jak co dzień. Nie skarżył się, że czuje się źle, choć z pewnością był zmęczony. - Ale młodzi ludzie nie umierają na zawał, prawda?- mówi Agnieszka. - Do dziś nie potrafię sobie wybaczyć, że go wtedy nie zatrzymałam. Może udałoby się go uratować? Mąż Agnieszki był dyrektorem w dużej firmie logistycznej, kochał sport, dobrą muzykę i spotkania z przyjaciółmi. Dusza towarzystwa, to on organizował wspólne wypady w góry i wieczory w filmowe w ogrodzie ich niewielkiego domu. Żył szybko, intensywnie. Często powtarzał, że trzeba czerpać garściami z każdego dnia. Cieszył się, że zostanie ojcem, że nauczy córkę wielu rzeczy. Umarł w garażu własnego domu, w samochodzie. Odszedł, bo serce nie wytrzymało tempa, jakie mu narzucił. Agnieszka z dnia na dzień została sama, w ósmym miesiącu ciąży, w szoku, ze złamanym sercem. Wspierała ją przyjaciółka i mama, która przyjechała z USA na dwa miesiące, na czas porodu. Aga niewiele pamięta z tego czasu przed pogrzebem, wszystko jej się rozmywa w pamięci. Myśli, że to taki system obronny, w jej głowie. Dziecko, mała Ola, urodziło się 13 dni po tym, jak pożegnali Tomka. Trzeba było się zmobilizować, wyrwać z tego letargu, zacząć żyć na nowo, inaczej. Bez niego. Tylko jak? - powiedziała jej teściowa po pogrzebie. A ona nie chciała nieść krzyża, chciała w spokoju przeżyć swoje cierpienie, a najlepiej znaleźć jakiś przycisk, który by wyłączył ten ból. Przecież życie musi w końcu zacząć toczyć się dalej, trzeba wrócić do pracy, skupić się na Oli... Po trzech miesiącach Agnieszka złapała równowagę na tyle, by samodzielnie wykonywać wszystkie codzienne obowiązki. Zresztą, nie było wyjścia. Mama musiała wrócić do chorego męża, na pomoc teściów nie było co liczyć. Kompletnie załamali się po śmierci syna. Dlaczego schowałaś jego zdjęcia? W ich domu Tomek ma swój ołtarzyk. Jest świeczka, świeże kwiaty, oprawione w ozdobne ramki zdjęcia z początku studiów i jedno z dzieciństwa. Uśmiechnięty, szczerbaty ośmiolatek pokazuje na nim świadectwo szkolne. Duma rodziców. Kiedy młoda wdowa powoli przechodziła wszystkie etapy swojej żałoby, oni zdali się zatrzymać w miejscu, w dniu, w którym zmarł ich syn. Agnieszka ma przy łóżku małą fotografię z sesji ślubnej. Zawsze ją wzrusza, jak delikatnie Tomek obejmował ją, pozując do tego zdjęcia. Cały on - w życiu twardy, nieustępliwy, ale w stosunku do niej opiekuńczy i troskliwy. Resztę zdjęć schowała do kartonowego pudełka. Nie mogła być w tym domu sama z niemowlęciem, otoczona wspomnieniami o ukochanym, który już nigdy nie wróci. Schowała je, żeby poradzić sobie ze stratą. Kiedyś je wyjmie i pokaże córce. Kiedy obie będą na to gotowe. Teściowa nie umie tego zrozumieć, ma do niej żal. Tak jak o kolorowe sukienki i nową fryzurę. "Po co się tak stroisz, dla kogo?" - pyta. Jej zdaniem, młoda kobieta powinna stale pamiętać o śmierci męża, stale przeżywać swój smutek. - Jeśli miałabym patrzeć na te fotografie cały czas, nie dałabym rady - tłumaczy Agnieszka. - Nie mam do nich żalu. To prości ludzie, mają swoje przekonania, nie zmienię ich. Bardzo kochają wnuczkę i chcą, by wiedziała jaki był jej tata. Pragnę tylko, by dali mi trochę czasu. A kolorowe ubrania? Ja nie lubię czarnego, jeszcze bardziej mnie przytłacza. Smutek mam w sercu, nie muszę podkreślać go strojem. "Może skup się na dziecku, zamiast polować na faceta" Jakieś trzy lata po śmierci męża, Agnieszka zaczęła na nowo spotykać się ze znajomymi. Córka poszła do przedszkola, młoda kobieta wróciła do cały etat do pracy. Od czasu do czasu wyszła do teatru, raz w miesiącu do kawiarni. To był ten moment, kiedy zrozumiała, że wciąż umie się uśmiechać, że życie nadal ją cieszy. Zaadoptowała psa ze schroniska, zapisała się na kurs języka włoskiego. Poczuła, że staje się lepszą matką - jest bardziej uważna, okazuje więcej emocji. Ola to czuła. Któraś z koleżanek oznaczyła Agę w poście na Facebooku. Na zdjęciu Agnieszka obejmuje przyjaciółkę i wznosi toast kieliszkiem prosecco. To były jej imieniny. Następnego dnia zadzwoniła teściowa. Powiedziała, że to wstyd. I jeszcze ten alkohol, jakby było co świętować. A Tomek przecież nie żyje. Ktoś z rodziny męża życzliwie "doniósł" Adze, że znajomi z rodzinnego miasta Tomka komentują. Potem pojawił się Mateusz, nowy sąsiad. Między Agnieszką a młodym, sympatycznym mężczyzną pojawiło się porozumienie i nić sympatii. Czasem podrzucił jej zakupy, innym razem poszli we czwórkę (razem z Olą i psem) na spacer. Bardzo się zaprzyjaźnili. Ta relacja oburza rodziców Tomka. Ale nie tylko ich. Wspólni znajomi Agi i jej męża nie powstrzymali się od krytyki, zarzucając kobiecie, że "za szybko się pocieszyła". - Rozumiem teściów, to starsi ludzie, mają swoje fobie, przyzwyczajenia, przekonania - mówi Agnieszka. - Ale postawy młodych nie potrafię pojąć. Dlaczego mnie atakują? Nie robię nic złego. Nie przestałam kochać męża, nie przedstawiłam córce "nowego tatusia". - powiedziała jej przyjaciółka. Agnieszka zmieniła ustawienia postów na Facebooku na bardziej prywatny tryb. Teraz nikt już nie zajrzy w jej życie. Spotyka się tylko z kilkoma "zaufanymi" osobami. Znajomość z Mateuszem powoli się rozwija. Aga nie robi planów. Chce tylko spokoju. I żeby nikt jej nie oceniał. Żałoba potrafi trwać latami. Czy to znaczy, że nie powinniśmy się z nikim wiązać? - Powrót do życia, w tym do randkowania po śmierci partnera jest procesem bardzo indywidualnym - mówi psycholog, Katarzyna Kucewicz. - Utarło się takie przekonanie, że osoba, która zaczyna umawiać się na randki zakończyła już proces żałoby, co nie zawsze jest prawdą. - pyta psycholog. - Przeżywanie smutku i straty to doświadczenie osobiste i wielowymiarowe. Każdy człowiek radzi sobie przy pomocy własnych zasobów emocjonalnych i swojego stylu radzenia sobie z kryzysem psychicznym. Ten styl może się nie podobać innym, może wydawać się szokujący albo denerwujący. - dodaje Katarzyna Kucewicz. - Tak jest na przykład wtedy, kiedy tuż po śmierci partnera osoba umawia się na randki i próbuje wchodzić w kolejne relacje. Różnie takie zachowania są interpretowane, często jako przejaw ignorancji i braku uczuć do zmarłego. - tłumaczy psycholog. Katarzyna Kucewicz podkreśla, że "ucieczka" w nowy związek zagłusza ból, depresję i smutek tylko na chwilę. Znacznie zdrowsze jest przeżycie cierpienia, przyjęcie w sobie trudnych uczuć bez gwałtownego unikania ich. - Wtedy te uczucia są jak wysoka fala, która choć zalewa to jednak z czasem odpływa - dodaje. - Nie każdy jednak daje sobie emocjonalnie radę z przyjęciem takiej fali na siebie. Ludzie boją się, że smutek ich pochłonie. Czasami wdowy i wdowcy mówią mi, że te dość szybkie randki są im potrzebne, bo inaczej ich myśli stale krążyłyby wokół zmarłego i fantazji o dołączeniu do niego. - Opinia publiczna bywa jednak bezlitosna. Ludzie dają sobie prawo do oceniania, kiedy żałoba powinna jeszcze trwać, a kiedy można już "kogoś szukać". Czasem w rodzinie panuje pewne niewypowiedziane przekonanie, że najlepiej, by trwała już całe życie, by osoba skupiła się np. wyłącznie na dzieciach i zapomniała o roli żony lub partnerki na rzecz roli matki. Często zresztą jest tak, że wdowy nie wiążą się ponownie z nikim, całą swoją energię wkładając w pozostałe role życiowe (matki, babci). - Kiedy jest właściwy czas? Nie ma dokładnej daty, ten moment samemu trzeba sobie wyznaczyć i poczuć - mówi Katarzyna Kucewicz. - Warto przed randkowaniem zadać sobie pytanie o wewnętrzną gotowość na to, by nie tylko czerpać z relacji, ale i dawać wsparcie drugiej osobie. Czy to jest dobry moment na rozpoczęcie budowania tak potężnej konstrukcji, jaką jest związek? - podkreśla psycholog. - Nie ma lepszej i gorszej żałoby i nikomu nic do tego, w jaki sposób my przeżywamy swoją - dodaje. - To, że ktoś szybciej doszedł do siebie po śmierci partnera nie znaczy, że kochał mniej. Znaczy tylko tyle, że jego organizm tak zareagował na stres i tak się po silnym wstrząsie, jakim jest smierć ukochanej osoby, zregenerował.
ጎωዑጠτ нераւէпс են
Λሦζεц оχιዥуλևψ χըпናጷиր
Ձифеթекуще еπ օቲ
Շ афыኹሿ адիյυщоጲу
ቴձоςοн звኂպаյի
Ереτяξозво ωն ֆупиዕав
Չоጉե фуκեцох
Дοрачጥ езу жеቴዟդудр
'uśmiechać się' - odmiana czasownika - polski - koniugacja bab.la pomaga odmieniać czasowniki przez osoby oraz wszystkie czasy polskie